25 lutego 2009

warszawski dzień 2. + foto

Drugi dzień warszawski to samodzielna już wycieczka w sam środek miasta. Tam kolejne zakupy w juniorze (Buzzin’ Fly ‘5 Golden Years In The Wilderness’) i oczywiście w SideOne (The Politik i miniCD wyczynione przez GreenJesusa). Do tego zamówienia na sprowadzenie kolejnych dwóch krążków. Nie mogę się doczekać aż dotrą. Jak widać kupno wymienionych wczoraj albumów póki co odłożyłem na bogatsze czasy;). Tramwaj powrotny spóźnił się 40 minut i był na maksa zatłoczony. Wielkomiejskie zwyczaje. Trochę przesiąkłem Warszawą (a dokładniej pewnym miejscem. Spoko zapach przyjemny, bo waniliowy), po czym wróciłem na mieszkanie i spakowany czekam na pociąg.
Pobyt był świetny, z pewnością nie ostatni taki wyjazd. Zdanie kluczowe: „tutaj całą forsę można przepuścić w kilka godzin”. Kolejny raz może po maturach?
Niżej kilka fotek, które gdzieś tam udało mi się w całej bieganinie zrobić. Enjoy!


Drugoklasowe komforty: lustro, ogrzewanie, kosz. Podajrka na maksa.





PolskieRadio Euro....od środka.

Wizytę w Polskim Radio Euro mógłbym skomentować jednym, prostym "o kurwa!". Fajnie było zobaczyć od środka studio. Znaleźć się po drugiej stronie kamery (sic! Radia się słucha, a nie ogląda!) i mikrofonu. Trzeba przyznać, że mają tam szybkiego neta, ale co dziwne widok z kam w studiu był z opóźnieniem (co nie występuje podczas domowego obczajania). Tak czy inaczej dla mnie były to niesamowite ponad trzy godziny spędzone w przyjemnie umuzycznionej atmosferze i na dyskusji o różnych kwestiach powiązanych-z-muzyką (mniej lub bardziej;). I chociaż początkowo czułem się nieco skrępowany big brotherem, to po krótkim czasie się przyzwyczaiłem. Magia radia nie prysła, a mój życiowy cel dostania się do roboty w radiu podbił się o kolejne 100% - czytaj: jeszcze bardziej mnie wzięło.
Całą resztę + „tajniki pracy w radiu” zostawiam dla siebie – w końcu pewne rzeczy powinny zostać tajemnicą:) Wielkie dzięki Rawski!


A budynek mają jebitny wręcz!

24 lutego 2009

warszawski dzień 1.

W pierwszych minutach byłem nieco rozkojarzony i speszony, bo takie wielkie miasto przyniosło początkowo rozczarowanie. Ale wystarczyło poświęcić chwilę na aklimatyzację żeby stwierdzić, że Warszawa mimo tego iż każdy jest tu praktycznie bezosobowy to cholernie wciągające miasto. Najbardziej wciaga kasę - za to można uzyksać całkiem przyjemne fanty: Hint 'Driven From Distraction' i Milez Benjiman 'Feel Glorious' - a to dopiero początek.
Wreszcie zobaczyłem, jak wygląda SideOne w realnym (a nie internetowym) świecie. Jaram się w sumie, bo miejsce klimatyczne i ciekawe. Pełno tam winyli (dlaczego ja nie mam gramofonu :( )i cedeków. Parę wziąłem sobie na odsłuch i waham się między Foreign Exchange a J Davey, choć szala przechyla się w stronę ten drugiej. Póki co postanowiłem się przespać z tą decyzją. Czasu na myślenie mam sporo, bo do północy daleko, a potem... no własnie:) Szczerze mówiąc, wizyta w PR EURO mnie mocno nakręca - jestem w stanie przepuścić cała kasę, jaką mam - a to niebezpieczne;)


(Pisane na ławce przed Empikiem Junior)


23 lutego 2009

Premiera płyty Miltona Jacksona

Radość moja ogromna – MILTON JACKSON puścił w obieg swój debiutancki longplay. Album, podobnie jak poprzedzające go single i EPki, został wydany w brytyjskiej Freerange Records. Zapowiedź wydawnicza sprawia, że cieknie ślinka: „wpływy sci-fi i egzotyki lat 60” , „filmowe smyczki, miażdżące linie basowe i techniczne bity”. To z pewnością ciekawe wydawnictwo. Próbek można posłuchać na portalu beatport. (KONKRETNIE TU). Poniżej klip promujący album, nakręcony do singla ‘Crash’.


21 lutego 2009

Gnarls Barkley - The Odd Couple


Wydajność czy aktywność? A może ogromna ilość pomysłów i głowa otwarta na kolejne propozycje i inspiracje? Bo jak tu określić producenta Danger Mouse’a? Najpierw debiut jako Pelican City – dwie płyty i jedna EPka. Następnie już jako Danger Mouse szereg projektów, w które się wkręcił. Album Gorillaz, za które otrzymał nominacje do nagród Grammy jako najlepszy producent, kontrowersyjny ‘Grey Album’, który mimo iż tajny, rozprzestrzenił się za pomocą Internetu, kolaboracja z MF Doom’em zaś zaowocowała ogromnie gorąco przyjętym projektem DANGERDOOM. W końcu w 2006 roku przyszedł czas dla Gnarls Barkley. Duet Danger Mouse i Cee-Lo (który także ma sporo na koncie) szybko stał się popularny dzięki singlowi ‘Crazy’, przez wiele tygodniu okupującego szczyty brytyjskich list przebojów. Pierwszy krążek GB był obfitujący raczej w przebojowe kawałki. Na ‘The Odd Couple’ hitów jest już mniej, bo ustąpiły miejsca dużo ciekawszym numerom.
Różnicę pomiędzy ‘Gone Daddy Gone’ (kolejny singiel z pierwszego albumu), a ‘Going On’ (singiel z drugiej płyty) słyszy się natychmiast. Ten drugi kawałek jest bogatszy w dźwiękowe struktury, zmiany, zbudowany na trochę bardziej skomplikowanej zasadzie. Chociaż i tak wiadomo, że Gnarls Barkley bardziej otwarty jest na mainstream niż choćby DANGERDOOM, mimo tego celuje w tą odmianę mainstreamu, która balansuje na granicy „że się sprzeda, ale jest ciekawe i wielobarwne”. Właśnie drugi krążek najlepiej obrazuje tą zasadę. Stąd porównanie singli.
Na całej płycie spotkać możemy mieszankę atmosfery z przebojowością. ‘Who’s Gonna Save My Soul’ to idealny przykład na nastrojowy, wolny i poruszający utwór – swoją drogą aż dziw, że został wybrany jako trzeci kawałek promujący płytę, bo brak mu nuty komercyjności. Podobnych mu numerów nie brakuje. ‘No Time Soon’ czy ‘Neighbors’ to ten sam klimat. Szybsze tempo charakteryzuje natomiast ‘Run’ czy znakomity, otwierający krążek ‘Charity Case’. Do tego skradające się ‘Would Be Killer’, dramatyczne i wykrzyczane ‘Open Book’ z ciekawym, wybijanym przez sample bębnów, rytmem. Charakterystyczny rytm pojawia się też w ‘She Knows’ z kolei wpływy rocka zdradza chaotyczny i szalony ‘Whatever’ Zabawy dźwiękami i różnorodności tu nie brak, ale wszystko osadzone jest mocnej stopie i tłustym basie, ujawniającym się najbardziej w zamykającym album ‘A Little Better’. Danger Mouse wykazał się naprawdę ogromnym talentem. Melodyjność utworów wcale nie stanowiła przeszkody dla wykazania się. Równie wysoki poziom prezentuje Cee-Lo. Jego mocny, głęboko soulowy, a jednocześnie z psychodeliczną nutą, wokal, świetnie wpasowuje się w produkcje drugiej połowy duetu. Gdzieś to wszystko można nazwać alternatywnym hip hopem choć nie pojawiają się tu klasyczne nawijki. Słychać za to spory wpływ muzyki ubiegłych dekad – chociaż nie oczywiście nie ma tu kopiowania pomysłów i patentów, pojawiają się jedynie lekkie inspiracje.
Krążek jest to krótki, bo trwa niecałe 40 minut. Ale to coś w stylu proszku do prania EuroCompact – mniej kilogramów za to większa kondensacja. I tutaj tak samo. Nie ma słabych momentów. Płyta nie pozostawia wrażenia niedosytu, przesytu też nie. Idealnie wyważony album. Wyważony nie tylko pod względem długości i jakości, ale również przebojowości i zachowania swojego stylu. Album ‘The Odd Couple’ bez wstydu można postawić na półce i zachwalać ile można, gdyż jest tego wart. Z niecierpliwością czekam na trzeci krok duetu, gdyż tendencja wskazuje na coraz mniejszą „chęć wstrzeliwania się” w gusta większego grona słuchaczy. Czas pokaże czy to funkcja stała, a póki co cieszmy się drugą płytą Gnarls Barkley.

19 lutego 2009

Komentarz rzeczywistości polskiej distro ;)

Bardzo przyjemnym momentem jest zdobycie płyty, za która trzeba się było troszkę pouganiać wcześniej. Tym bardziej, jeśli płyta jest rzadka i/lub trudna do zdobycia w Polsce (to akurat kryterium spełnione jest najczęściej). W tym jednak przypadku, dzięki któremu powstaje ten tekst, chodziło o krążek teoretycznie prosty do zdobycia. Album miał się pojawić w polskiej distro już od 26 stycznia – i tak późno zważając na to, że światowa premiera odbyła się w 2008 roku. Potem polska premiera została przesunięta na początek lutego. Mimo tego nigdzie nie można było znaleźć krążka ‘Where You Go I Go Too’ autorstwa Lindstroma. Biegałem po sklepach internetowych, po empikach, saturnach i zero płyt. Wreszcie pojawiła się wzmianka na stereo.pl, który to obiecywał wysłać płytę w 24 godziny. Tak się jednak nie stało, musiałem więc odwołać zamówienia (razem z nim anulować wysyłkę płyty Flying Lotusa, którą to również miano wysłać w 24 godziny…). Wreszcie dopadłem ją w silesianskim empiku. Cała partia ma spękane pudełka, ale oto jest! Po wielu tygodniach oczekiwań mam. I przez to naszło mnie żeby napisać o tym wszystkim, co się w Polsce z płytami wyprawia.
Jakiś czas temu do wiadomości publicznej podana została informacja, że płyty wydane w labelu Tru Thoughts mają trafić na polskie rynek (znowu rok opóźnienia). Dystrybucją miał zająć się Eblok. I tak się zajął, że tych płyt też jakoś nigdzie nie widać. Na merlinie – wysyłka w siedem dni, zaś cena astronomiczna – 92,5 zł. Przesada to mało powiedziane. Nieco taniej można dostać ją poprzez empik.com – ale tylko nieco. Natomiast, jeśli mowa o salonach „fizycznych” ta pozycja widnieje może w kilku punktach sprzedaży ze statusem „na wyczerpaniu”. Jaki z tego wniosek? Że do sprzedaży trafiło pewnie 50 płyt na cały kraj: „i tak się cieszcie, że macie chociaż tyle”. Z jednej strony nie dziwię się dystrybutorowi, gdyż Kylie Auldist, Lizzy Parks czy Hint, to nie są wykonawcy, których zna choćby 25% Polaków. Z drugiej jednak strony czy nie lepiej byłoby ułatwić kupno tych płyt chociażby otwierając sklep internetowy działający przy wytwórni? Tak zrobili SonicRecords czy iSound i chwała im za to, gdyż wszystkie pozycje nie dość, że są dostępne, to są o wiele tańsze niż w takim empiku na przykład. Trochę gorzej kształtuje się sytuacja kontaktu z klientem, gdyż wysyłając pytanie o dostępność danej płyty raz otrzymałem odpowiedź, innym razem nie (i Flying Lotusa w rezultacie nie posiadam dalej).
W kwestii wyboru spośród różnych krążków, jeśli mowa o sieciówkach, przoduje zdecydowanie empik. To w zasadzie zależy od salonu, ale w wielu spotkałem naprawdę bogato zaopatrzoną półkę „Nowe Brzmienia”, na której to stały płyty takich wykonawców jak np. Pendulum, Dave Aju, Luomo czy polskie Catz’n Dogz. Sporo można też znaleźć mixów dla Fabric czy różnych kompilacji (chociaż najczęściej są to słodkie sexy house składaki…). Jedyna przeszkoda bywa cena. Za krążki z tejże półki często trzeba wyłożyć nie mniej niż 60 PLN. Mniej płacimy w Saturnie, ale tamtejsza oferta krążków jest bardzo rzadko aktualizowana i mniejsza niż w empikach. Coraz rzadziej mnie zadowalają Saturny i sieć MediaMarkt (ta ostatnia to już praktycznie w ogóle).
Najbardziej odpowiada mi oferta sklepów warszawskich (niestety…dobrze, że prowadzą sprzedaż wysyłkową) SideOne i WaxBox. Te dwa miejsca oferują naprawdę spory katalog płyt, których w typowej polskiej distro nie uraczysz. Ceny są, jakie są – to pewnie wynika z kosztów sprowadzania tych albumów, ale często trafiają się wyprzedaże i można trafić na bardzo ciekawą płytkę po cenie niejednokrotnie niższej niż 40 złotych. Do podobnego poziomu pretenduje krakowski Rezerwat Winyli, ale dotychczas nie robiłem tam zakupów. Mogłem za to „obejrzeć go na własne oczy” i znajduje się tam sporo winyli. Jak jest z płytami CD nie wiem, ale wydaje mi się, że również można je zamawiać.
Muzyka jest, tylko trzeba poszukać. Czasem troche podenerwowac, że się czeka, a przede wszystkim opróżnia portfel, ale dla tego błysku w oku, dla zapachu farby drukarskiej, dla cudownego brzmienia wypływającego z głośników. I tych paru chwil szczęścia nie zaburzy utrudniony dostęp do muzyki!

18 lutego 2009

Playlista #04

Czwarta playlista, to przegląd polskich kawałków. Nie ostatni zresztą ;)

Oszibarack - Anchor Up! (Igor Pudło Travlmate RMX)
Oszibarack - So Close, So Far Away
Klake - Long Way Home (feat. Novika)
Bunio - From Sopot To Sopot Surround
Emade - Jesteś Tylko (feat. Iza Kowalewska)
Ścianka - Białe Wakacje
Novika - See-Saw
Smolik - S-10
Smolik - SIP (Feat. Marsija)
Loco Star - Gunshot Glitter
Lady Aarp - Mariposa

15 lutego 2009

AfterRondo:)

Jak tylko wszedłem i usłyszałem, co leci jako warm up, to stwierdziłem, że czuje w trzewiach, że będzie ostro. I tak jakoś się sprawdziło to moje przeczucie. Nie dziwne zresztą, w końcu to Beats Friendly – nie ukrywajmy: znana i ceniona marka (chyba można tak powiedzieć). Tak czy inaczej reprezentacja BF w osobach Noviki, Lexusa i Rawskiego przyciągnęła do katowickiego Ronda Sztuki tłumy. Co ważne: tłumy powodowane nie jakąś tam chęcią lansu, postania z piwem (w Rondzie, akurat…), bo wszyscy przyszli dla nich. Set house’owy, ale nie brakowało też niespodzianek, które koło drugiej zaskoczyły chyba wszystkich. Najbardziej chyba kawałek ‘Stand By Me’;). Mnie jakoś wtedy złapał zmęczeniowy kryzys, który na szczęście po 30 minutach minął i zostały tylko bolące nogi, ale to nie przeszkadzało w powrocie na parkiet. Co tu więcej pisać, poza tym, że Beatsi rozkręcili zajebistą imprezę? Że skończyli kawałkiem teletubisiowym? :P Było warto czekać potem 2 godziny na powrót do domu, było cholernie warto! :)
To miała być relacja, ale rzeczowo jakoś nie potrafię ;)

all about love


Knee Deep - 'All About Love'
To jest kawałek, który chyba najbardziej zapadł mi w pamięć z imprezy Beats Friendly. Pare słów walnę, jak zacznę myśleć ;)

13 lutego 2009

FERIE!!

Ostatnio jakoś tak wyszło, że dni kręcą mi się szybciej niż płyta w odtwarzaczu. Ferie zimowe, będą więc chwilą wytchnienia od zabieganych ostatnio dni. Udaje mi się jeszcze mieścić w dobie, więc może nie jest jeszcze aż tak źle. Obowiązki wzywają – w ferie zajmę się pisaniem pracy maturalnej. Nie oznacza to jednak całkowitej rezygnacji z przyjemności. Przerwę zaczynam od zapowiadającej się wręcz świetnie imprezy BEATS FRIENDLY w KATOWICKIM RONDZIE SZTUKI. Parę godzin wcześniej – koncert Noviki w Chorzowskim Centrum Kultury – jeśli tylko się uda tam być, to będzie extra. Potem trochę roboty, mam nadzieje na chociaż parę godzin lenistwa, aż wreszcie w drugim tygodniu długo oczekiwana wyprawa do Warszawy. Nie będzie to jakaś miesięczna odyseja tylko 2-3 dniowy wyjazd, ale zaplanowany dość ciekawie. A szczerze mówiąc, to pod pewnym względem będzie jak spełnienie jednego z marzeń. Póki co więcej nic nie mówię, bo nie chcę zapeszać, a jak się uda to obiecuje relacje ;)
I możecie się spodziewać kilku kolejnych recenzji. O ile stereo weźmie się do roboty, bo coś szwankuje z wysyłką …


PS. Jeśli macie facebooka, to możecie do znajomych dodac nowoutworzony profil Noviki. Wspominam, bo sam się tym zająłem w ramach "nowo otrzymanych obowiązków" ;)

11 lutego 2009

Playlista #03

Dzisiaj zestaw w klimacie nastrojowym, wyciszającym, a momentami nostalgicznym...
Ammoncontact - Earth's Children
Thievery Corporation - Beautiful Drug
Carla Bruni - Those Little Things
Little Dragon - No Love
Gnarls Barkley - Who's Gonna Save My Soul
Gnarls Barkley - No Time Soon
Dave Aju - First Love
Fat Freddys Drop - Dark Days
Ursula Rucker - Humbled
The Cinematic Orchestra - To Build A Home
Dark Globe - For Raymond
Koop - I See A Different You (Innocent Sorcerers Remix)

9 lutego 2009

Another Beats Friendly Night

Beats Friendly w Katowicach. Walentynkowo, ale to najmniej ważne. 14 lutego najpierw w Chorzowskim Centrum Kultury koncert Noviki z zespołem, zaś potem w katowickim Rondzie Sztuki ludzie nakręcać będą Lexus z Rawskim, których wokalnie wspierać będzie pokoncertowo Novika :) Jak dla mnie to wydarzenie większe od przyjazdu jakichś tam zagranicznych gwiazd, więc już się szykuję. Tym, którzy jeszcze nie słyszeli (są tacy?) gorąco polecam. A poniżej flyerek.


http://www.novika.pl/ & http://www.beatsfriendly.pl/

7 lutego 2009

Kelley Polar - 'Love Songs Of The Hanging Gardens'




Niedawno rozpoczęła się era wskrzeszania disco. Do łask słuchaczy wracają z powrotem stare numery z lat 70 czy 80, a nowe, produkowane współcześnie kawałki, opierające się na tym gatunku zdobywają uznanie. Sporo producentów idzie w tym kierunku. W swą muzykę wplatają choćby najmniejsze elementy skojarzone z disco. Nikt już nie dziwi się słysząc o cosmic czy space disco. Skąd taki wstęp? Ostatnio wpadła mi w ręce płyta pochodzącego z Chorwacji producenta i wokalisty. Ten pan to Kelley Polar. Na swoim koncie ma już dwa krążki, a ja miałem okazję posłuchać jego debiutanckiego albumu. Jego muzyka to nie takie stricte disco. Ale sporo cech tego gatunku, w uwspółcześnionej formie, można odnaleźć na ‘Love Songs Of The Hanging Gardens’.
Przede wszystkim: klimat, klimat, klimat. Całość pozbawiona jest bezdusznie syntetycznego brzmienia. Wszystko brzmi niesamowicie ciepło, przyjaźnie i w gorący sposób zachęca do pląsów. Taki swoisty rodzaj tańca, może nawet bedroom dancing? Chociaż oczywiście jego kawałki były grywane w klubach. Niektóre pewnie bardziej nadawały się do chillout zone. A to ze względu na elementy downtempowe. Pięknym usypiaczem (w pozytywnym znaczeniu) jest na przykład ‘Matter Into Energy’. Pozostałe numery są raczej bardziej żywiołowe. Pojawiają się wpływy muzyki techno – tu rzut ucha na ‘Vocalise (From Here To Polarity)’, gdzie Kelley pozwala posłuchać muzyki, zaś sam milknie, od czasu do czasu wrzucając jakąś subtelną wokalizę. Właśnie: wokal. To przecież wokal jest głównym aktorem, a dokładniej - wokalista. Głos Polara jest ciepły, w pewien sposób rozpływający się w muzyce, pełen swego rodzaju słodyczy. Mimo tego autor zadbał o to, by nas nie zanudzać. Śpiewa tyle ile trzeba. Nie zapraszał żadnych innych śpiewających, sam dograł wszystkie chórki. Szczerze mówiąc to nawet dobrze. Inne głosy mógłby jedynie zepsuć tę niesamowitą równowagę, którą uzyskał Chorwat.
Trudno wyróżniać pojedyncze kompozycje, bo inne mogłyby zostać, najprościej mówiąc, skrzywdzone. Wszystkie numery są jednakowo wciągające, piękne i tak samo dobrze robią na duszy. Połączenie elektroniki i skrzypiec, a w tle rozgrzewające klawisze, które działają na mnie jak płomyk na kostkę masła. Jedyne, czego żałuje to fakt, że dość późno usłyszałem ten album.
Czy to nieziemski instynkt i wyczucie, czy znajomość gustów, pozwoliła Polarowi wypracować balans pomiędzy wszystkimi składnikami dobrej muzyki? Nie wiadomo. Ważne, że udało mu się to zrobić w 200%. Zachwycam się, jasne – po prostu jest czym. Idealna płyta na zimne dni. A jak ktoś jeszcze ma w domu kominek…

Modfunk - 'Emo Funk'


Kierowany może światową moda, a może własnymi gustami (chociaż stawiam zdecydowanie na to drugie) duet Modfunk od kilku już lat tworzy electrohouse’owe kawałki. Dla niewtajemniczonych – jest to polski projekt. W zasadzie mamy się kim pochwalić. Chłopaki na dobrych dźwiękach się znają, wstydu nie przynoszą. Dowodem na to może być chociaż fakt tego, że zauważają ich ci najbardziej w środowisku znani. Głównie zagranica, której to przedstawicieli zaprosili na swój najnowszy krążek. Ale o tym za chwile. Nowy album w zasadzie pojawił się niczym wyskakujący z pudełka diabeł. Premiera była o tyle zaskakująca, co w zasadzie nienagłośniona. Trudno uwierzyć, że to dopiero drugi album (pierwszym, debiutanckim była ‘Superfuzja’ z 2002 roku). Ale oto jest – dziesięć nowych kompozycji.
Otrzymujemy dawkę house’owych brzmień silnie skoligaconych z dużą dawką brudnego elektro. Gdzieniegdzie przemykają się wpływy tak modnego ostatnio disco. Wszystko oczywiście w stylu wypracowanym przez Marcina Chmarzyńskiego i Piotra Jareckiego. Ta dwójka to dość rozpoznawalne persony, dlatego właśnie, wcześniej wspomniani, goście z zagranicy bez dłuższego namysłu zgodzili się wziąć udział w nagraniach. Najbardziej znanym z nich jest Zdar – członek sławnej i obrosłej w legendę francuskiej grupy Cassius. To on zagrał główne skrzypce, że tak powiem, w numerze ‘Showtime’ – oczywiście udzielając się wokalnie. W kawałku poprzedzającym występ Zdara, udziela się John Webb (Love Meets Lust z Ameryki). To chyba najbardziej wykręcony tytuł na krążku, a zarazem jeden z najciekawszych utworów, uwaga – ‘Rack Bhayo Ni Ho Bro’. Trzecim zaś gościem jest Demon, którego polski duet poprosił o remix kawałka ‘We Got Game’. Remix wyszedł arcyciekawie i stanowi świetne zakończenie albumu. Tak naprawdę, jedynym słabym punktem jest sam początek płyty – a dokładniej utwór ‘Cashback’, który raz irytuje, a innym razem nie zwraca się na niego uwagi. Potem jest już do końca ciekawie i tanecznie.
Krążek zatytułowano ‘Emo Funk’ a na jego okładce widnieją pocięte dłonie z pomalowanymi na czarno paznokciami. Skąd taki tytuł, skoro płycie zamiast smutku i rozpaczy nad złem świata towarzyszy jedynie zabawa i hedonistyczne pląsy? Zapewne żart twórców. Całości zresztą nie można traktować tak całkiem na serio. Przede wszystkim chodzi o rozkręcenie nawet największego ponuraka. Oczywiście to nie oznacza, że album można zlekceważyć. Pod żadnym pozorem nie wolno tego zrobić. To po prostu świetna polska płyta i szkoda byłoby się z nią nie zapoznawać. Warto też liczyć na to, że milczenie Piotra i Marcina potrwa tym razem krócej niż 6 lat…

4 lutego 2009

Little Dragon - 'Little Dragon'


Little Dragon – formacja pełna niezgodności. Tak najprościej mógłbym określić ten kwartet. Rzecz jasna, wcale nie musi to być odbierane pejoratywnie. Już tłumaczę dlaczego. Otóż po pierwsze zespół szwedzki, a na wokalu drobniutka, śliczniutka Japonka. Tej pani przedstawiać chyba nie trzeba. To Yukimi Nagano – dokładnie ta sama, która śpiewała dla Koop. Pozostali członkowie to grający na basie Fredrik Wallin, pan od bębnów – Erik Bodin i klawiszowiec Håkan Wirenstrand. Cała ta czwórka w 2007 roku uraczyła nas albumem zatytułowanym po prostu ‘Little Dragon’. A co takiego możemy na nim znaleźć? Ciąg dalszy sprzeczności.
Zaczyna się piękną i wzruszającą piosenką ‘Twice’. Delikatny fortepian i wokalny kunszt Yukimi współgrają wprost cudownie. Po okładce i tym wstępie spodziewać się możemy ciągu takich poruszających melodii. Uwaga: pułapka. Tak naprawdę krążek obfituje w ciągłe zmiany tempa, klimatów i złożony jest z wielu płaszczyzn, a dodatkowo śpiew i osobowość Nagano ciągle sprawia, że gubimy trop. Przyznaję: takie to przyjemne, że porywa od pierwszego wysłuchania płyty. A poza tym, co ważne - jest spójnie. Bo mimo iż raz szybciej, raz wolniej – cały czas nastrojowo. Czasem może mniej niż bardziej, ale zawsze. Po tym jakże wzruszającym początku otrzymujemy dość połamany, przepełniony elektronicznymi dodatkami kawałek ‘Turn Left’. Po nim bijący soulowym sercem i nostalgią (chyba najpiękniejszy utwór) ‘No Love’. ‘Recommendation’ i ‘Constant Surprises’ to szybkie i bijące bębnowym pulsem utwory, które rozwiewają melancholię nabytą w trakcie słuchania ‘No Love’. Potem tempo powraca do łagodnych, choć niepozbawionych eksperymentów utworów. ‘Forever’ jest wypełniony rytmicznymi, pełzającymi uderzeniami, a ‘After The Rain’ to kolejny dowód to duże umiejętności wokalne Yukimi. Dalej jest coraz bardziej sennie (Ale nie nudno! To różnica!) i chill outowo. Całość kończy głęboka i piękna piosenka ‘Scribbled Paper’ – jeden z najlepszych momentów w muzyce paru ostatnich lat. Gdzie więc te pozostałe sprzeczności? Temperamentna Japonka wykonuje piękne ballady, jednocześnie przeplatając je żywszymi brzmieniami. Szwedzki zespół, który gra ambitny pop, a jednocześnie coś więcej niż pop. Powinni być sławni na szeroką: skandynawska otoczka, piękne utwory – dlaczego więc nie są? Wymieniać dalej? Chyba nie trzeba.
Rok 2007 ochrzciłem w zasadzie mianem posuchy. Ale mimo wszystko ukazały się w nim między innymi takie perełki jak właśnie debiutancki long formacji Little Dragon. Nastrojowy, pełen kojących, ale niedołujących dźwięków. Wypełniony cudownym wokalem i zgranym połączeniem elektroniki i żywego instrumentarium. Mówiło się o nich głośno – szkoda, że jedynie w środowisku, bo zasługują na coś więcej. Oby tylko kolejna płyta nie była słabsza od pierwszej, a wszystko będzie pięknie. Warto się zagłębić. Szczególnie zimą. Chociaż na początku wiosny płyta sprawdzi się równie dobrze.

Playlista #02

Dzisiaj playlista obfitująca w klimaty taneczne.

Top Billin - Willing
Simian Mobile Disco - Hustler
Milton Jackson - Ghost In My Machines
Roland Appel - New Love
Palm Skin Productions - Lose It
Karizma aka Kaytronik - 33RD Street Anthem
Jose James - Spirits Above (Simbad Remix)
Todd Terje - Eurodans
Groove Armada - Love Sweet Sound
Booka Shade - Charlotte


Pierwszy kawałek z playlisty znalazłem na http://www.mentalcut.blogspot.com/ Warto czasem tam zajrzeć po ciekawe przemyślenia, relacje czy kawałki właśnie.