28 stycznia 2009

Playlista #01

Dzisiejszym postem chcę zapoczątkować taki jakbygdyby nowy cykl playlist. Co tydzień nowa, ułożona klimatycznie - tak dla siebie, a może ktoś skorzysta przy okazji?
Dzisiaj na dobry początek bujające kawałki.

The Black Seeds - Turn It Around
The Black Seeds - Cool Me Down
Ammoncontact - Worth It
Elan Mehler - Scheme For Thought (Daisuke Tanabe's His Scissors Mix)
Flying Lotus - Tea Leaf Dancers
Kelley Polar - Cosmological Constancy
Little Dragon - Constant Surprises
Moloch Records - Organic
Kidkanevil - Good Morning, What's New?
Jazzanova - Lie
Muzykoterapia feat. Envee - Gry i Zabawy

Warto szczególną uwagę zwrócić na Moloch Records. Odkrył ich Rawski w Nocnej Zmianie , a ja przesyłam wici dalej. Można sobie posłuchać pięciu kawałków na ich MySpace. To fuzja elektroniki, brzmień etnicznych i nu-jazzowych. Co ważne, to polski projekt. MySpace Moloch Records. W kuluarach mówi się coś o ich płycie już w tym roku. Warto czekać!

Charles Cooper nie żyje.



Charles Cooper, połowa duetu Telefon Tel Aviv, nie żyje.
Na oficjalnym MySpace grupy można znaleźć wpis, który dodał Joshua Eustis - drugi członek projektu, a zarazem przyjaciel zmarłego:


"Hello, Everyone.

It breaks my heart to inform you all that Charlie Cooper, my better half in Telefon Tel Aviv, passed away on January 22nd.

We have been friends since high school, and began making records together a decade ago. We have been so fortunate to tour the world together, while at the same time having a massive amount of laughs at one another's expense.

Aside from Charlie's singular genius and musical gifts, I can tell you that he was a total sweetheart of a guy, and a loving friend and confidant to people everywhere. His musicianship was surpassed only by his greater gift to the world - his warmth, his generosity, his unquenchable humor, and his undying loyalty to those whom he loved. In the spirit of honorable mention, however, I should mention that he had a shoe collection that was marvelous, knowledge of hip-hop that was profound, and knowledge of wine that was subtle.

He is survived by a sister, a neice, a nephew, his mother, his stepfather, me, and more adoring friends than the Universe has dark matter. As such, his family and I ask for your discretion and consideration of our privacy during these extremely turbulent waters.

Yours in Music,

Joshua Eustis
"

To bardzo smutna wiadomość, tym bardziej, że całkiem niedawno, bo 20 stycznia odbyła się premiera najnowszego krążka Telefon Tel Aviv - 'Immolate Yourself', której trailer możecie obejrzeć powyżej. Według podanych informacji muzyk najprawdopodobniej, po kłótni ze swoją dziewczyną, popełnił samobójstwo...

27 stycznia 2009

Kidkanevil - 'Back Off Man, I'm A Scientist'


Kidkanevil to, trzeba przyznać, bardzo pomysłowy producent. W 2007 roku wydał swój pierwszy krążek i już rok później w 2008, obdarowuje nas kolejnym. ‘Back Off Man, I’m A Scientist’ – tak zatytułowane jest jego najnowsze dzieło. I jeśli porównać go do naukowca, to jego „odkrycie” bez przesady można nazwać krokiem naprzód. A już na pewno krokiem na przód dla samego Kida.


Kiedy dwa lata temu Kid debiutował, już wtedy jego produkcje było czuć orientalnymi wstawkami. Na nowej płycie to w zasadzie motyw przewodni, który spaja album i czyni go niesamowicie spójnym. Zaczyna się delikatnie i niezobowiązująco. Krzyki jakichś dzieci. Gospelowy afro klimat kawałka ‘Stomp’ przywodzi na myśl przedmieścia brazylijskie albo indyjskie. Szczerze mówiąc druga opcja jest chyba bliższa prawdzie, gdyż potem następuje eksplozja dalekowschodnich dźwięków. Począwszy od ‘Real Wild’ aż do końca albumu otrzymujemy inspirowane Japonią (trochę Indiami?) brzmienia. W ‘R.I.P.’ polewkę z gansgta-raperskiego stylu bycia i życia robi sobie duet Double D Dagger, zaś ‘Tokyorkshire’ to fuzja wschodu i zachodu, który reprezentowany jest przez 8mio bitowe wstawki (chociaż kto wie czy zachodu, skoro Nintendo to robota Japończyków). Tak czy inaczej to jeden z najciekawszych numerów na krążku, pełen swobodnej zabawy samplami. To właśnie ten talent Kidkanevila sprawia wyjątkową frajdę przy słuchaniu, a jednocześnie wprawia w podziw. Nie bez powodu Kid porównywany jest z samym DJem Shadowem. Ja dodałbym jeszcze Vadima, gdyż w klimacie melancholijnych melodii obaj panowie idą łeb w łeb. Jeśli jednak miałbym porównywać ‘Back Off Man…’ z ‘SoundCatcherem’ zdecydowanie postawiłbym na ten pierwszy - o wiele ciekawszy i mimo, że krótszy to treściwszy. Wróćmy jednak do dalszego zapoznawania się z zawartością płyty. Bujający i kojący jest ‘When I Dig’, gdzie na featuringu pojawia się Kissey Asplund, która już robi karierę swoim krążkiem. ‘Yuki’s Home Town Hi-Fi’ to głównie dźwięk dęciaków, zaś ‘Black Bug’ to kolejne hitowe nagranie na tym krążku. Mocno kopie i wprawia w dobry nastrój. Lekka zabawa wokalami Taprikk Sweezee wyszła celująco. Album zakończony jest jedenastominutową suitą złożoną z dwóch części. To ‘Gotta Be Fresh’ wprowadzające kawałek ‘Ketto Revisited’, w którym palce maczał sam Bonobo. Ten drugi, to przejmujący i pełen niepokoju utwór wyprodukowany z wykorzystaniem sampli z utworu Simona Green’a (‘Ketto’ z ‘Days To Come’).


Dobór gości dokonany przez Kidkanevila sprawił, że produkcje zostały podkreślone. Featuringów jest w sam raz – nie za dużo, nie za mało. Nikt nie wychyla się poza postawioną przez Kida kreskę - to on jest tu najważniejszy. Numery instrumentalne, które trzymają w napięciu równie mocno, jak te z wokalami, pokazują wielką klasę producenta. Wielki respekt za downtempowo-hiphopowo-freestyle’ową ucztę. Wierzę, że Kidkanevil jeszcze nie odkrył wszystkich kart i mam nadzieje, że równie szybko zaskoczy nas kolejnym albumem. W końcu, na dobre rzeczy warto czekać, a o ponadprzeciętność kolejnego tworu, nie ma się co martwić. Na pewno będzie świetnie.

24 stycznia 2009

Ben Watt 'Lone Cat'



Ben Watt - 'Lone Cat'
A to dlatego, że dostałem małego bzika na punkcie kompilacji wydanej z okazji pięciolecia wytwórni Buzzin' Fly, należącej do Bena Watta właśnie. Niedługo zdobędę ;)

22 stycznia 2009

The Jonesz - 'Season One'


Fala zagranicznego hip hopu w labelu Asfalt trwa. Wcześniej Skill Mega – kumple Ostrego, potem Witchdoctor Wise – kumpel Skill Mega. Kilka kolaboracji The Returners z czołówką światowych raperów. Teraz The Jonesz. Tylko, że ci ostatni to w sumie zlepiany duet. Zlepiany bo polsko-kanadyjski. Polskę reprezentuje producent patr00, a Kanadę raper Jesse. Chłopaki swój pierwszy album ‘Season One’ wydali jednak nie w USA, Kanadzie czy innym ‘wielkim świecie’, ale w Polsce właśnie (tuz potem premiera odbyła się w Japonii!).

Od samego początku album trzyma w napięciu. Wyprodukowane na MPCetce beaty urzekają ciepłem, klawiszowymi elementami. Czuć też nutkę nostalgii, jak np. w otwierającym krążek kawałku ‘The Pilot’ czy ‘Lemonade’, w którym pianopodobne dźwięki są wręcz wzruszające. Z drugiej strony: szybkie tempo (‘Super8Supperclub’) - pobudza i wciąga równie mocno. Otrzymujemy dawkę świetnych produkcji, opartych na prawdziwej szkole rapu. Brak tutaj miejsca na zagrywki typowe dla buchających ekspresją madafaka producentów zza wielkiej wody, nie ma popowych kompromisów. Pod względem muzycznym album wymiata, patr00 spisał się znakomicie i przyniósł Polsce chlubę (wszak to nie pierwszy świetny polski producent nagrywający z zachodnimi raperami).

Tekstowo mamy tu nieco osobiste wycieczki w codzienność. Trochę o życiu, trochę o ludziach. Jest też kawałek o tym, jak chłopaki się poznali. Wszystko pozbawione jest nadmuchanego pimpowania, gangsta raperki czy tandetnego powtarza tych samych zwrotów w kółko. Brak zaśpiewek i ‘say yo’ na początku każdego numeru. Czysty, szczery rap. Całość (łącznie z barwą głosu Jesse’a) świetnie komponuje się z bitami. Wystarczy się wsłuchać – album oferuje naprawdę bardzo dużo. Przede wszystkim pokazuje, że są ludzie, którym chce się to robić z czystej pasji. Przecież The Jonesz nie mają wielkiej popularności, nie świecą na nich wszystkie światła. Z pewnością też nie spodziewali się sprzedania dużej liczby albumów. Może szkoda, bo ‘Season One’ pozostanie niedoceniony (chociaż kto wie… jest jeszcze Japonia). Z drugiej jednak strony będzie takim diamentem, dość ekskluzywnym, którego posiadaczami będą prawdziwi słuchacze hip hopu, a nie jakaś pokazówka. Jak macie okazję – kupcie. Cena wielka nie jest, a w zamian otrzymujemy sporo.

21 stycznia 2009

Paul Pre mixing!

Sprawdźcie. Mocno buja.
Aby pobrać KLIK tutaj.

Playlista:
01. Dwight Trible & The Life Force Trio - The tenth Jewel
02. J Todd - 00antiskit00
03. Arts and Crafts - Bridges
04. Afta-1 - Stellar Suzie
05. FlyamSam - Princess Toadstool
06. Hayzee - Orbitworks
07. Sa-Ra - Second Time Around
08. Hearin’ Aid - Higher
09. Harmonic 313 - Problem 1
10. O. Boogie - Hoerenjong
11. Waajeed - Tron
12. Steve&I - Deeper
13. PortFormat - Thats overbroke you amatuer
14. Tawiah - Broken Heart
15. Samiyam & Hudson Mohawke - Eff this
16. Hayzee - Spacedoll
17. Flying Lotus - Paper Crane Gang
18. Hubert Daviz - Those Dizzy Days
19. J*DaVeY - No More
20. Sa-Ra - All night Romp
21. J Todd - Lovevoiddd 2
22. Afta-1 - La Samba3
23. SirOJ - Beat 12
24. Super Smoky Soul - Track 6
25. Samiyam - #002
26. Gee Kay Deep - Galaxy Funk (No Sax)
27. Hayzee - Remember Me
28. Dj Kentaro - Tasogare Highway
29. fLako - Inside
30. Grooveman Spot - I’m Coming (Ver2.0)
31. Heralds of Change - Ridin’ Chrome
Czegoś takiego właśnie potrzebowałem ostatnio.

19 stycznia 2009

Ricardo Villalobos - Vasco


Zimne kliki, mały wkład pracy, jakieś plumkania i trochę farta – to chyba najgorsza definicja minimalu. Rzekłbym, że w ogóle się z nią nie pokrywa. Dawniej moje postrzeganie muzyki minimal brzmiało mniej więcej zbieżnie z dwoma ostatnimi cechami. Nie podobała mi się wcale ta „zabawa”. Byłem zdania, że co niemieckie, to niech sobie to zatrzymają, a ja wcale do szczęścia nie potrzebuję poznawać tego gatunku. Wszystko zaczęło się zmieniać stopniowo, aż w końcu wydarzył się Audioriver. Faktem jest to, iż nie wysłuchałem w całości live actu, jaki dał Ricardo Villalobos, ale z drugiej strony to, co usłyszałem i to, jak umiejętnie porwał on tłum do zabawy, przekonało mnie do cieplejszego osądu minimalu. Jakieś fragmenty Fabrica, który zmiksował wykorzystując jedynie swoje numery, zapaliły w mojej głowie lampkę „sprawdzić”. I nadarzyła się świetna okazja, gdyż w ostatniej części roku 2008, Villalobos postanowił puścić w świat EPkę ‘Vasco’.
Kwestią numer jeden powinna być weryfikacja słowa „EPka”. Płyta, której możemy słuchać, trwa dokładnie 70 minut (słownie: SIEDEMDZIESIĄT). I nazwij to jeszcze EPką… Pełnoprawnym albumem long też chyba nie można nazwać tego wydawnictwa, chociaż na upartego można by próbować. Tak czy inaczej otrzymujemy krążek z czterema nowymi kawałkami.
Pierwszy utwór to ‘Minimoonster’, ale uwaga: tutaj w pełnej wersji trzydziestominutowej. Od razu uciszam wszelkie głosy twierdzące, że pewnie nudą wieje i tyle. Otóż nie. Przez te trochę ponad pół godziny, kawałek na tyle silnie absorbuje przy słuchaniu, że czas upływa bardzo szybko i przyjemnie. Czym udało się to osiągnąć producentowi? Z pewnością w grę wchodzi ogromne doświadczenie (zerknijcie np. TU i sprawdźcie ile releasów ma na koncie). Tak ogromny bagaż pozwolił mu uzyskać swój typowy styl, wypracować i dopracować do perfekcji producenckie skillsy i triki, jakimi podbija uszy wielu słuchaczy na świecie. Pocięta perkusja, z pomocą której generuje przejścia i wprowadza nowe elementy to już raczej jego znak rozpoznawczy. Do tego „biegające” i nieco surowo brzmiące klawisze. Ale najważniejszy jest tu chyba dość ambientowy synths płynący w tle. Właśnie: niby w tle, lecz jednak to on generuje klimat całej sesji. A przynajmniej odpowiada za niego w znacznej części. Ze „zmechanizowanego”, ale jednak pozbawionego plastiku brzmienia, czyni coś organicznego – to właśnie ten efekt nauczył się tworzyć Villalobos. Nie trzeba się specjalnie skupiać, ten numer automatycznie wciąga i to już od samego początku, kiedy za pierwszym razem z ciekawości, później wracając do niego z sympatii, włączamy go w odtwarzaczu.
Drugi track to ‘Electonic Water’. Od startu budowany z południową nutą dzięki wprawnie pociętemu, brzęczącemu w prawym uchu drumsowi. Nieco bardziej motoryczny od poprzednika. Sam początek nieco się przelewa, gdy nagle uszy przeszywa gwałtowny, elektroniczny trzask, pociągający za sobą spowolnioną w tempie (brzmiącą wręcz nieco dubstepowo) perką. „Rozsypane klawisze” i wprawnie umieszczone efekty – to, że Villalobos do perfekcji dopracowywał te numery po prostu się słyszy. W ‘Amazordum’, czyli tracku numer 3 górę nad wszystkim wzięły klawisze. Tak jakby Ricardo przy produkcji zapomniał o tej ścieżce, a przypomniał sobie o niej pod koniec. Ale chyba zrobił to celowo, gdyż znowu brak nudy, a kawałek mocno się wkręca (podobnie jak każdy na tym albumie). Później coś zaczyna się zmień, ale zaraz potem wchodzi numer ‘Skinfummel’. Tak poprzednie kawałki, utwór trwa w okolicach 12-13 minut. To już totalny kozak, że tak powiem. Tu motywem przewodnim jest recytacja w języku francuskim. Nie wiem czy głos jest syntezowany czy producent poprosił o współpracę, jakąś znajomą – w każdym razie kobieta głos ma ładny. Wkręcająca minimalowa aranżacja. Właśnie, bo trzeba wspomnieć o tym, że skoro minimal to i przystoi oszczędne brzmienie. I takie właśnie uzyskał Ricardo, jednocześnie nie popadając w dźwiękowe skąpstwo. Idealnie wyważona płytka.
Nie dam się więcej zwodzić: minimal to dobry i wartościowy gatunek. Dzięki ‘Vasco’ czuję nie tylko potrzebę szerszego zaznajomienia się z produkcjami samego Ricardo, ale także z innymi producentami. Dzięki EPce mam przynajmniej kryterium odniesienia i wiem, co w minimalu jest dobre.
Aha … Ricardo Villalobos pochodzi z Chile, więc Niemcy nadal mogą sobie trzymać, co swoje;)

18 stycznia 2009

Zapowiedź O.C.B.

27 lutego będzie miała premiera nowego albumu O.S.T.R a. To już dziesiąty krążek na koncie rapera z Bałut. Zatytułowany został ‘O.C.B.’ (o co biega;) i, podobnie jak poprzedni krążek, zostanie wydawny w dwóch wersjach. W wersji specjalnej będzie wzbogacony o dodatkową płytkę zawierające wszystkie utwory w wersjach instrumentalnych. Ponieważ Ostry ostatnio jest lepszym producentem niż raperem, inwestycja w limitowaną serię będzie z pewnością opłacalna. W zapowiedzi wydawcy (Asfalt Records) czytamy: Ostry beszta ludzi pozbawionych odpowiedzialności za siebie i innych, ale też nawija o tym jak sam często nie kontroluje swojego gniewu. Najbardziej osobisty utwór na płycie to singlowy kawałek "Po drodze do nieba", w którym raper wyobraża siebie na ostatnim namaszczeniu, pełnego pretensji, w bezradności proszącego Boga o szybka i cichą śmierć.
Okładka poniżej. Jeszcze tylko miesiąc i trochę, aby przekonać się czy kondycja ostrego nadal jest wysoko ponad poprzeczką przeciętności.

14 stycznia 2009

Kidkanevil 'Problems & Solutions'


Dziś dotarł mnie (już ubiegłoroczny;) album angielskiego producenta Kidkanevila. Krążek nosi tytuł ‘Back Off Man, I’m A Scientist’. Recenzji spodziewajcie się wkrótce. Dzisiaj mały prezent związany z Kidkanevilem. Na swoim MySpace Kid zamieścił link do swojego pierwszego albumu ‘Problems & Solutions’. Całość można zdownloadować całkowicie za darmo i co najważniejsze legalnie. LINK TUTAJ.
MySpace Kidkanevila.
PS. Rozejrzyjcie się gdzieś za tą drugą płytą. Powiem póki co, że bardzo warto. I ma ciekawą okładkę;)

13 stycznia 2009

Luomo - 'Convivial'


Szczerze przyznam, że nie mam pojęcia, co sądzić o ostatnim krążku Luomo. Dość długo zwlekałem z napisaniem tego tekstu, właśnie z powodu kompletnego braku pojęcia, co mogę napisać na temat ‘Convivial’. Sasu Ripatti obiecał odrzucić popową stylistykę. Początkowo produkował te kawałki jako Vladislav Delay, w końcu jednak stanęło na projekcie Luomo. I jest popowo. Elektronika płynie, podobnie jak to jest u Booka Shade. Ale niemiecki duet tworzy bardziej kaleidoskopiczne, częściej nawet bardziej rytualne w swej taneczności utwory. Natomiast Ripatti – ni to do tańczenia, ni do kontemplacji. Szczerze mówiąc jest nudno. Kiedy po raz pierwszy włączyłem ten album wytrzymałem jedynie do połowy. Przyznaję: ziewałem, przysypiałem. Później wciągnąłem się nieco bardziej, ale nie na tyle, żeby nad krążkiem śpiewać i nałogowo go aplikować.
To dobre produkcje. Chociaż wykorzystują wciąż ten sam schemat: pocięte wokale, kliki, trochę uładzony klimat. Do współpracy zaproszeni goście, sławny house’owy wokal – Robert Owens, jeden z członków Scissor Sisters – Jake Shears czy sam Apparat, który użyczył głosu. To właśnie utwory z udziałem tej trójki są najciekawsze, najbardziej zapadają w pamięć. Cała reszta ma tendencje do zlewania się w jedną papkę, którą momentami trudno podzielić na tracki. Niby przyjemnie, ale wciąż nudno…
To podobno pierwsza płyta Luomo nagrana bez ćpania. Dużo się chwali Sasu za poprzednie albumy. Ja nic nie sugeruje. Może tylko tyle, by poszukał silniejszej inspiracji, niekoniecznie narkotykowej. Moim zdaniem krążek przeciętny, wtórny i poza kilkoma świetnymi momentami aż ziejący monotonią. Gdyby tych genialnych kawałków (‘Love You All’ czy ‘If I Can’t’) przydarzyło się więcej można by mówić o czymś interesującym, absorbującym. Niestety – nie mam ochoty słuchać ‘Convivial’ w kółko czy często do niej wracać. Brak tu tego specyficznego magnesu…

12 stycznia 2009

Podsumowując 2008... mstsfr + maceo


Niecały tydzień temu swoje podsumowanie płyt roku 2008 zaprezentowali, w swojej audycji Miastosfera, Novika i Lexus. Dwie dziesiątki to płyty ze świata i z Polska. Do obejrzenia na blogu http://www.miastosfera.blox.pl/ lub poniżej:


Albumy zagraniczne:
1. Hot Chip - Made In The Dark
2. Jazzanova – Of All The Things
3. Hercules And Love Affair – Hercules And Love Affair
4. Erykah Badu – New Amerykah
5. Q-Tip - Renaissance
6. Tv On The Radio – Dear Science
7. Portishead – Third
8. The Roots – Rising Down
9. Beck – Modern Guilt
10. The Black Ghosts – The Black Ghosts

Albumy polskie:
1. Fisz Emade – Heavi Metal
2. Loco Star - Herbs
3. Oszibarack – Plim Plum Plam
4. Silver Rocket - Tesla
5. Natu Envee – Maupka comes home
6. OSTR – Ja tu tylko sprzątam
7. Tymon feat. Magierski & Mały 72 - Oddycham smogiem
8. L.U.C. – Planeta LUC
9. Miloopa – Unicode
10. June – That’s What I Like

W zasadzie to spodziewałem się takich wyników, jedyna kwestia sporna to miejsca, które zajęły poszczególne płyty, lecz jest to oczywiście subiektywne podsumowanie, a każdy ma inne gusta;)

Niedawno wspominałem także o podsumowaniu Maceo. Je również zamieszczam.
MACEO's FAVOURITE ALBUMS OF 2008:

1. Erykah Badu - New Amerykah pt.1 (Universal Motown)
2. Jose James - The Dreamer (Brownswood)
3. Milez Benjiman - Feelin' Glorious (Tru Thoughts)
4. Ig Culture - Zen Badizm (Freedom School)
5. Jazzanova - Of All The Things (Verve)
6. Q-Tip - The Rennaissance (Universal Motown)
7. Black Milk - Tronic (Fat Beats)
8. Flying Lotus - Los Angeles (Warp)
9. J'Davey - Land Of The Lost (IM Culture)
10.Kissey Asplund - Plethora (R2)
Na jego MySpace już można obejrzeć dziesięć ulubionych kawałków ze stycznia. Szybki jest ;) Ubiegłoroczne podsumowanie Macea jest dostępne pod tym linkiem.

Swój plebiscyt na płyte roku wśród słuchaczy odwiedzających portal, zakończył serwis NowaMuzyka.pl
Dokładne zestawienie TUTAJ.

6 stycznia 2009

Nosowska - Osiecka


Z Katarzyną Nosowską jest tak, że to już swego rodzaju marka. Kiedy w coś angażuje się ta kobieta, z góry wiadomo, że projekt nie będzie słaby. Charakterystycznym wokalem, poruszającymi i niezwykle trafnymi, celnymi tekstami zaskarbiła sobie sympatię wielu słuchaczy. Tym razem jednak postanowiła wykorzystać już istniejące teksty. Za cel obrała sobie nagranie płyty, na której zaśpiewa piosenki Osieckiej. Zadanie, o tyle trudne, gdyż teksty Agnieszki Osieckiej zdążyły już obrosnąć w pewnego rodzaju kultowość, może wręcz i świętość. Nie rusz, nie dotykaj, nie zmieniaj, nie aranżuj. Wszyscy, którzy usłyszeli o zamiarach powstania tego krążka – albo inaczej: już po wydaniu tego krążka (co było faktem nagłym i niespodziewanym) posypały się właśnie tego typu opinie: świętości się tyka. A Nosowska stwierdziła „co mi tam?” i nagrała album mimo wszystko.

Za oprawę muzyczną głosu wokalistki zabrał się UniSex Band znany z ostatniej solowej płyty Nosowskiej. Jest to kolejny atut, ponieważ dowodzi mu nie kto inny jak Marcin Macuk – człowiek, który ostatnio staje się rozchwytywanym producentem i nie przegnę, jeśli stwierdzę, że to, czego się dotknie zamienia się w złoto. Za wiele do roboty zespół nie miał, gdyż muzykę napisali już wcześniej ludzie pokroju Seweryna Krajewskiego czy Jerzego Satanowskiego. Cała robota była można rzecz odtwórcza. Wystarczyło jedynie, by tego nie spaprali. I udało się, mało tego: stworzyli naprawdę piękne i wzruszające kompozycje. Lekko ujazzowione, z nutą melancholii, smutku. W klimacie jesiennym, poważne, ale nienadęte. Chłopaki spisali się na medal, a co z Nosowską?

Kasia miała prawo zinterpretować teksty po swojemu. Stwierdziła, że dla niej śpiewanie niektórych utworów w tonie wesołym nie przystoi, po prostu kłóci się z samym przesłaniem liryki. Dlatego też na krążku dominują melodie raczej nacechowane nostalgią, zamyśleniem, swego rodzaju dramatyzmem, ale bez jednoczesnej przesady. Świetnie określiła to Agata Passent w przedmowie do płyty: „Nosowska zdejmuje niepotrzebny lukier, w jaki obrosły niektóre przeboje Osieckiej(…)”. Zgadzam się z tym zdaniem. Nosowska wybrnęła z pojedynku zwycięsko. A nawet nie ma zamiaru przypisywać sobie jakichkolwiek laurów. To się po prostu słyszy – teksty są tu najważniejsze, odgrywają główną rolę. Mimo tego, nie każdy zaśpiewałby je tak pięknie jak właśnie wokalistka Heya. Teatralne liryki w połączeniu z muzyką pozbawioną karykaturalności, zostały ukazane najlepiej, jak być mogły. Każdy utwór jest szczególny na tej płycie, brakuje złych interpretacji.

W dobie nagrywania coraz większej liczby coverów, czasem trudno jest znaleźć takie, które nagrane zostały z sercem, pomysłem i w jakimś celu. Na płycie „Osiecka” otrzymujemy zestaw dziesięciu utworów, z których każdy jeden spełnia te kryteria. Warto zapoznać się z tym krążkiem, tym bardziej, że dla niektórych może to być świetna lekcja posługiwania się słowem w sposób naturalny, swobodny i odarty ze wszelkiego rodzaju tandetności i prostactwa.

4 stycznia 2009

Jose James - The Dreamer


Czarna, stylowa oprawa graficzna. Na okładce tylko jedno zdjęcie. Resztę wypełnia czerń. Tak wygląda album Jose Jamesa – jednego z czołowych przedstawicieli labelu Brownswood Recordings, którego twórca jest Gilles Peterson. Trzeba przyznać, że to człowiek, który doskonale potrafi dobierać artystów do swej wytwórni. Strzałem w dziesiątkę w roku 2007 był Ben Westbeech. W roku 2008 zaś – właśnie Jose James.

Już na samym początku uderza kameralność tej muzyki. Zaczyna się cicho i łagodnie. Pojawia się niski głos. Towarzyszą mu jedynie pianino, trąbka, perkusja i kontrabas. Wyjątkowo słychać subtelną gitarę i miękkie brzmienie keyboardowe. I tyle. Muzyka płynie spokojnie, eksponując głos wokalisty tak mocno, jak tylko się da. Ten zaś wyśpiewuje frazy najczęściej o miłości. Wydaje się zwyczajne? Nic bardziej mylnego – ten krążek to majstersztyk. Jazz nagrany bez puszenia, bez japiszonowatego zabarwienia i bez wirtuozerii mającej za zadanie powalić na kolana całą recenzencką kastę ubraną w smokingi pod muchą. Brak tutaj zbędnych fajerwerków, elektronicznych dopalaczy czy producenckich zagrywek. To sto procent żywego, czystego w formie brzmienia. To, co na ‘The Dreamer’ urzeka najbardziej to szczerość i skromność zarówno Jose Jamesa, jak i muzyków, których zaprosił do realizacji płyty.
Wzruszające ‘Winterwind’ czy ‘Desire’, snujący się ‘The Dreamer’ ożywczy cover kawałka ‘Spirits Up Above’ oryginalnie wykonywanego przez Rolanda Kirka. Wszystko tu jest doskonałe, idealnie wyważone. Ani jednego zbędnego dźwięku, ani jednej nuty, która burzy budowany nastrój. Momenty, w których wokalista milknie, pozwalając wypowiedzieć się instrumentom wchodzącym na cienka linię między improwizacją a graniem z kartek, dostarczają jeszcze więcej emocji, zaskakują i pozwalają dłużej cieszyć się tymi wspaniałymi dźwiękami. Wszystko to współgra ze sobą w niesamowity sposób, pozwala oderwać się od zwykłości. To znakomita płyta na zimne, nieprzyjemne wieczory, których teraz pod dostatkiem. Ciepła kołdra, świeczki, herbata i ‘The Dreamer’? Czemu nie?

W zalewie muzyki mieniącej się efektami, elektroniką i techniką, warto złapać oddech. Najlepiej zaczerpnąć go właśnie z tego krążka. To znakomity dowód na to, że maszyny jeszcze na długo nie zastąpią prawdziwych, „żywych” instrumentów i że nie liczy się jedynie technika, ale także duch i emocje. Jak najbardziej polecam, dla mnie to płyta roku – może też dlatego tak trudno mi o niej pisać. Po prostu: lepszym pomysłem jest ją posłuchać…


Jose James - 'Desire' (Moodymann remix)
A tu znakomity remix w wykonaniu Moodymanna pochodzacy z EPki 'Desire & Love'.

3 stycznia 2009

PODSUMOWANIE 2008 CZĘŚĆ 6. ZE ŚWIATA.

Wreszcie przyszła pora na ostateczne starcie z muzyką wydaną w roku 2008. To już ostatnia część: najważniejsza i chyba najbardziej kontrowersyjna, z pewnością także najciekawsza. Muzyka ze świata. Przyznaję, że to właśnie ta część sprawiła mi najwięcej problemów. Wybór był ogromny, a ja chciałem zamknąć się w liczbie czternastu albumów. Po dość długim zastanawianiu, przy dźwiękach Modfunk, wybrałem złotą czternastkę, moim zdaniem, najlepszych albumów 2008. Wiele dyskusji może budzić pojawienie się kilku krążków w tym zestawieniu, ale trzeba pamiętać, że tak naprawdę słowo ‘najlepszy’ to pojęcie względne. Wziąć pod uwagę należy również szeroki zakres muzyki, które płytki prezentują. Od dubstepu przez klubowe płyty do lekkich brzmień. Eklektycznie? Bardzo. No to jazda:

14 NAJLEPSZYCH ALBUMÓW ZE ŚWIATA WYDANYCH W ROKU 2008.

14. THIEVERY CORPORATION – ‘RADIO RETALIATION’
Pierwszy kontrowersyjny krążek. Dla wielu wtórny, miałki i nieciekawy. Dla mnie kolejne dzieło amerykańskiego duetu. Chilloutowe i bujające brzmienie na najwyższym poziomie. Świetni goście, ładne melodie. Dodatkowo ciekawa oprawa graficzna płyty, wielki plakat. Przesłanie w tle? Proszę bardzo, ale niekoniecznie można zwracać na nie uwagę. To chyba najfajniejsze: album można odbierać w dwojaki sposób.

13. LOGISTICS – ‘REALITY CHECKPOINT’
Drum’n’bassowo-techniczne brzmienie. Znany wszem i wobec producent dla znanej nie tylko w d’n’b świecie wytwórni Hospital Records. Genialny klimat, jaki ten krążek tworzy z połączeniu w kunsztem produkcji Logisticsa wywołuje jedynie zachwyt. Od niego zacząłem podróż w głąb gatunku, najprościej mówiąc: dostałem kopa do dalszych poszukiwań. Czekam z niecierpliwością na kolejny krok twórcy tego krążka.

12. BOOKA SHADE – ‘THE SUN & THE NEON LIGHT’
Płynąca elektronika o dość kontemplacyjnym zabarwieniu. Panowie zrezygnowali z tanecznego brzmienia na rzecz raczej spokojnej elektroniki (choć oczywiście są od tego wyjątki, np. świetny numer ‘Charlotte’). Wiedziałem, że nieco upopowiona elektronika musi znaleźć się w podsumowaniu. Do wyboru miałem Booka Shade i Luomo. Ten drugi nieco mnie znudził swoim krążkiem. Za to album niemieckich producentów za każdym razem wydaje mi się świeży, wciągający i ładny.

11. PORTISHEAD – ‘THIRD’
Wielki powrót w wielkim stylu. Po wielu latach milczenia angielska grupa wreszcie wydała bardzo oczekiwany i zapowiadany od dawna album. Surowe klimaty, bębny i głos Beth – to musiało się udać. Nieco przygnębiająco, nieco hipnotycznie, na pewno z klasą. Mam nadzieję, że powrócili już na dobre.

10. SIMBAD – ‘SUPERSONIC REVELATION’
Debiut Simbada to mieszanka wielu styli. Trochę hip hopu, trochę deep house, szczypta eksperymentu i broken. Ale mimo tego miksu styli, płyta jest spójna i co ważniejsze – zachwyca. Przyznam szczerze, że mnie brzmienie uzyskane przez Simbada położyło na łopatki, a goście, których zaprosił, dodali wszystkiemu charakteru i podkreślili jego produkcje. Bardzo ważna płyta. Nasuwa się pytanie: co będzie dalej? Jestem pewien, że na pewno kolejny świetny krążek.

9. ROLAND APPEL – ‘TALK TO YOUR ANGEL’
To jedna z klubowych płytek, która zajęła miejsce w podsumowaniu. House'owe produkcje niemieckiego reprezentanta Sonar Kollektiv, urzekły mnie na wielu kompilacjach, na których się ukazały. Wiedziałem, że musze zdobyć ten krążek. Udało się – nie byłem zawiedziony. Każdy numer zamieszczony na płycie to świetny dowód na duże umiejętności Appela.

8. MR.SCRUFF – ‘NINJA TUNA’
I znowu budząca dyskusje pozycja. Dla mnie powrót scruffa to świetny album. Pełen humoru, zabawy i lekkiego klimatu. Do tego pełen profesjonalizmu i bardzo dobrych numerów. Z pewnością będę do niego często wracał w roku 2009 i dzieciom też się pochwalę, a co. Nadaje się zarówno do łóżkowego chillowania, jak i szaleństw. Momentami porusza, innym razem rozśmiesza. Początkowo miał znajdować się w pierwszej piątce, ale okazało się, że są lepsi.

7. THE BUG – ‘LONDON ZOO’
A to kolejna płytka, z którą miałem problem pod tytułem „na którym miejscu?”. Zachwycił mnie od początku do końca, ale ostatecznie ustąpił innym płytkom. Tak czy inaczej, to z pewnością bardzo ważny album, świetnie wyprodukowany z dużą liczbą genialnych gości. Miejskie klimaty, zaułki. Mieszanka dancehallu, dupstepu i reggaeowych klimatów – myślałem: nie. A jednak. Porywa.

6. JAZZANOVA – ‘OF ALL THE THINGS’
Znowu powrót na liście. Ciepły album, wypełniony pięknymi piosenkami. Ważną rolę odgrywają goście, którzy znakomicie współgrają z produkcjami członków kolektywu. Przyjemna atmosfera, zapadające w pamięć melodie i dowód na to, że Jazzanova to nie tylko kompilacyjna marka. Mam nadzieje, że na kolejny album nie trzeba będzie tak długo czekać.

!!!PIERWSZA PIATKA!!!
W pierwszej piątce znalazły się albumy, które nie tylko położyły mnie na łopatki, jak te pozycje wyżej, ale dodatkowo nie pozwoliły mi wstać. To albumy, które urzekły mnie świeżością, pomysłowością i tajemniczym przyciągającym pierwiastkiem, który za każdym razem nakazuje mi wciskać ‘play’ na odtwarzaczu. Nigdy nie nudzą, zawsze inspirują, odprężają albo przywracają dobry nastrój. Wyzwalają mnóstwo pozytywnej energii i czuć podczas ich słuchania ogrom pracy włożonej w to, by powstały. Jadziem:

5. DAVE AJU – ‘OPEN WIDE’
To moje ostatnie odkrycie. Facet nagrał cały album za pomocą beatbox. Niby proste, ale wystarczy posłuchać, by przekonać się, że pozory mylą. Genialne naśladownictwo instrumentów czy oprogramowania wybiło mnie z butów. Do tego to świetne klubowe numery, porywające i wciągające.

4. CRYSTAL CASTLES – ‘CRYSTAL CASTLES’
Początkowo byłem przekonany, że płyta ta zajmie pierwsze miejsce. Ale okazało się, że są lepsi. Niemniej jednak to bardzo ważny debiut AD 2008. Ośmiobitowe elementy zlepione z punkową energią i electrohouse’ową tanecznością wzbogacone krzykliwym wokalem Alice. Z szoku, że mi się to podoba, wyjść nie mogę do dzisiaj.

3. RECLOOSE – ‘PERFECT TIMING’
I znowu krążek ze stajni Sonar Kollektiv. To funkowy diamencik, brylant, który połyskuje tanecznością, radością i klimatem starych nagrań, mimo, że jest elektroniczny. Recloose miał nosa do wyboru gości: świetne wokale. Wszystko tu zachwyca, brak słabych momentów. Repeat? Jasne!

2. HOT CHIP – ‘MADE IN THE DARK’
Mainstreamowy album w takim podsumowaniu? A dlaczego nie, skoro jest tak świetny. Przyznam, że znalazłby się na pierwszym miejscu. Dlaczego się nie znalazł, o tym za chwile. Chłopaki z Hot Chip stworzyli po prostu genialną fuzję rockowej energii i klubowych klimatów. Powstał krążek, od którego trudno się oderwać, który nakazuje zerwać się z pozycji horyzontalnej. A utwory takie jak ‘We’re Looking For A Lot Of Love’ czy ‘Made In The Dark’ to jedne z najładniejszych i najbardziej wzruszających kawałków 2008.

1. JOSE JAMES – ‘THE DREAMER’
Zaskoczeni? Jazzowy album tak wysoko. Jak dla mnie, ten nowojorski wokalista pobił wszystkich swoją szczerością i zaangażowaniem. Bez zbędnych upiększaczy, elektronicznych elementów czy fajerwerków nagrał akustyczną płytę, która chwyta za serce. Jestem zachwycony brzmieniem tej płyty, niewinnością i atmosferą, którą ‘The Dreamer’ kreuje. To najlepsza a zarazem najpiękniejsza płyta roku 2008.

2 stycznia 2009

Dave Aju - Open Wide


Circus Company to label, który prowadzą m.in. członkowie duetu Noze. Panowie stwierdzili, że kiedy Sety (trzeci filar wytwórni) zaprezentował im demówkę Dave’a Aju, to tańczyli przez dwa dni przy zapętlonej płytce. Coś w tym rzeczywiście musiało być, gdyż postanowili wydać jego debiutanckiego longa. Jednocześnie to w zasadzie pierwszy tak poważny projekt i wydawnictwo tej wytwórni (wcześniej Noze wydało m.in. swój autorski krążek).

‘Open Wide’ to płyta z muzyką techno. Ewenementem jest jednak sposób powstania tej muzyki. Producent postanowił wykorzystać dość znany wynalazek, jakim jest beatbox. I może nie byłoby w tym nic ciekawego, bo przecież wiele jest krążków, na których pojawia się ta technika, gdyby nie to, że z jej pomocą został nagrany CAŁY album. Po otwarciu pudełka wita nas napis: „Wszystkie utwory napisane i wyprodukowane przez Dave’a Aju przy pomocy jego ust jako źródła dźwięków. Żadne inne nagrania głosów, dźwięków, sampli czy instrumentów nie zostały użyte”. Szok? Może nie od razu. Właściwy szok następuje przy odpaleniu płyty. Przez wszystkie osiem tracków, za które odpowiedzialny jest Aju aż nie chciało mi się wierzyć w prawdziwość wyżej cytowanej informacji. Bo o ile basy, drumy czy przeszkadzajki są za pomocą beatboxu łatwe do naśladowania, o tyle FXy, efekty i klawisze… - one po prostu brzmią, jakby były wydawane przez prawdziwe instrumenty czy oprogramowanie. A jednak to wszystko dzieło ust tylko jednego człowieka! Niesamowite.

Odłóżmy teraz na bok sposób produkcji, a przyjrzyjmy się treści. Podstawowe pytanie – czy forma przerosła treść? Odpowiedź – nie. Wszystkie numery są ciekawe, wciągające i na bardzo wysokim poziomie. Jak już wspomniałem, mamy to do czynienia z techno – jednakże wiele odcieni tej muzyki pojawia się na krążku. Frywolny i zabawny, niczym płyta ‘Songs On The Rocks’ Noze, jest utwór ‘Bump’. Melodyjny i wkręcający, z prostym przekazem i tekstem – ‘Anyway’ (pamiętam falę ekstazy na parkiecie, kiedy Noze zagrali ten kawałek na Unsound). W deepowe klimaty prowadzi nas lekko melancholijny i spokojniejszy numer ‘First Love’, a do szaleńczej zabawy najbardziej porywa ‘Crazy place’. Przy okazji – jako ostatnia ścieżka na albumie pojawia się remix tego tracku autorstwa Luciano. Mimo iż Lucien Nicolet użył elektroniki, to w ogóle nie czuć różnicy, nadal jest spójnie. Remix jest więc świetnym bonusem i dowodem na to, że jakość beatboxu w wykonaniu Aju jest na poziomie kosmicznie fantastycznym.

Circus Company miał nosa, panowie wiedzieli, kogo wydać. Korzyści obopólne – światu ukazał się znakomity beatboxer-producent, a wytwórnia zyskała z pewnością szerokie grono fanów, które z niecierpliwością czeka na kolejny krok. Sam zaś Dave Aju ma na koncie znakomity krążek: interesujący i fenomenalny, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Do sklepów!

1 stycznia 2009

Jazzanova - Of All The Things


O Jazzanovie można pisać wiele. Można wspomnieć o tym, że przewodniczą sławnemu labelowi Sonar Kollektiv, że są autorami wielu kompilacji (lepszych lub gorszych), że remiksują, miksują i że w ogóle nawet, kiedy ich nie ma, to są. Debiutancki krążek pojawił w 2002 roku. Zrobili nim furorę, po czym oddali się innym, wyżej wymienionym zajęciom. W sprawie drugiej płyty - cisza. Mały powrót poczynili na sam koniec roku 2006: skompilowali świetny soundtrack ‘Belle Et Fou’ do sztuki teatralnej o tym samym tytule, na którym ukazały się nowe kompozycje. I znowu cisza. Aż do niedawna. Wszystko działo się dość szybko: informacja o wejściu do studia, singiel, płyta. Wiele oczekiwań. Udało im się je spełnić?

Jeżeli ktoś spodziewał się po ‘Of All The Things’ kolejnej wielkiej rewolucji w nu jazzie, to z pewnością się przeliczy. Kolektyw postanowił bowiem nagrać… piosenki. Nie są to jednak zwykłe piosenki – świadczy o tym choćby fakt, jak wiele kontrowersji i dyskusji wywołały. Ci, którym wydawało się, że niemiecka grupa będzie po raz kolejny prekursorem zmian w muzyce, płytę odrzucili już na wstępie. To fakt – Jazzanova nie odkryła nic nowego. Mimo to i tak zapisze się tym krążkiem w historii muzyki. I to nie tylko wydanej w 2008 roku. Powszechnie wiadomo, że ładne melodie na długo pozostają w pamięci. I właśnie tą wiedzę wykorzystała Jazzanova. Trochę pachnie mi to ubiegłorocznym albumem duetu 4hero, ale to podobieństwo dotyczy tylko i wyłącznie atmosfery, jaką płyty obu grup wytwarzają.

Całość opiera się na połączeniu kilku ciepłych i przyjemnych, wciąż żywych gatunków: soulu, funku i nu jazzu. Panowie świetnie odnaleźli się w tej gatunkowej mieszance. Wyprodukowali dwanaście poruszających, radosnych, śpiewnych i melodyjnych numerów, a do współpracy zaprosili naprawdę śmietankę wokalistów. We wzruszającym, nieco nostalgicznym ‘Little Bird’ – Jose James, w skocznym i genialnym ‘I Can See’ – Ben Westbeech. Hip hopowa nutka, jaką uderza kawałek ‘So Far From Home’ to Phonte, a słodki i bujający klimat stworzył Joe Dukie w ‘What Do You Want?’. Melodie bardzo szybko zapadają w pamięć. Szczerze powiedziawszy, bardzo trudno jest się ich pozbyć. Ale tak naprawdę, po co pozbywać się czegoś tak przyjemnego? To jeden z tych albumów, które zawierają czynnik uzależniający. Tutaj działa on podobnie jak na płycie przywołanego już Bena Westbeecha (‘Welcome To The Best Years Of Your Life’) – to prostota piosenek, które nagrano. Mniej więcej wiemy, co wydarzy się za chwilę, a jednak, kiedy słyszymy kolejne minuty albumu, czujemy się zaskoczeni – to absorbuje na tyle skutecznie, że płytę bardzo trudno jest wyjąć z odtwarzacza.

Jak zatem potraktować ‘Of All The Things’? Pomimo tego, iż rzeczywiście nie jest to wielkie odkrycie, nie można przejść obok albumu obojętnie. Jest bardzo dobry, żeby nie powiedzieć: wspaniały. Wkręcający, ciepły, klimatyczny, wprost na okres zimy – kolektyw wybrał dobra porę. I może nawet lepiej, że nie starali się dokonywać czegoś nowego – to mają już za sobą i nikt im tego nie odbierze. A stworzone przez nich utwory z pewnością będziemy nucić przez cały rok 2009, a pewnie nawet i dłużej.