29 października 2008

Maria Peszek - maria Awaria


Łatwo jest w Polsce wywołać skandal. Wystarczy pokazać cycki, zabłysnąć na pierwszej stronie brukowca rozwodem, udostępnić zdjęcia z porodu czy pochwalić się kochankiem. Polski szołbiz jest tak okrutnie zaściankowy i cnotliwy, że byle kichnięcie wystarczy, aby zaszokować. To wykorzystała - chociaż nie twierdzę, że celowo - Maria Peszek. Nalezy jednak zaznaczyć, że ta znana aktorka, a teraz także wokalistka, nie korzystała z pomocy Faktu czy innego tytułu tego typu. Ona po prostu nagrała swoją drugą płytę. Krążek zatytułowany 'maria Awaria' ukazał się we wrześniu, ale już przed oficjalną premierą narobił wokół siebie sporego zamieszania. Rochodzi się tu przede wszystkim o teksty, choć słuchacz z wyrobionym uchem stwierdzi, że jego ten 'skandal' nie rusza i że wszystkie teksty wsparte są ciekawą i ładną muzyką. Odstawmy więc igrzyska na bok i zajmijmy się chlebem.
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć, że słowa: krok, napletek czy wzwód, to główni bohaterowie albumu. Peszkówna postawiła bowiem na hedonistyczne tematy okołopieprzotowe i tego konsekwentnie się przy tworzeniu trzymała. Niektórych doprowadzić to może do obrzydzenia, ogólnego obruszenia i wręcz odepchnięcia całości, ale ci, których szokuje mimo wszystko coś więcej niż gadanie o penisach, 'marii Awarii' pozwolą wybrzmieć do końca. I albo stwierdzą, że album jest ciekawy, albo, że celowe wykorzystywanie seksu jest pomysłem niskich lotów i nie będą tego słuchać dla zasady. Ja zdecydowanie zaliczam się do entuzjastów projektu, bo jest wart uwagi.
Za muzykę - o której wcześniej napomnknałem, że jest naprawde dobra - wzięli się Andrzej Smolik i Michał 'Fox' Król. Całość, pod względem produkcyjnym jest niezwykle subtelna. Nie brak tu żywego instrumentarium: gitary, tuby, trąbki czy nagranej przez Ułanowskiego perkusji. Tworzy to delikatne i minimalistycznie zaaranżowane tła, do których swe melorecytacje dołożyła Maria Peszek. I niekoniecznie zbrukała dobrą muzykę tekstami o seksie. Zgodzę się ze zdaniem, że nie są to poetyckie wyżyny, ale z drugiej strony nie można ich całkowicie odżegnać od czci i wiary. Mimo wszystko to już całkiem inna Maria. Rozstała się z wizerunkiem zakochanej w mieście i teraz adoruje fizyczną stronę miłości. Kota zamieniła na Edka, który zresztą gościnnie udziela się w jednym z utworów na płycie. Gościnnie udziela się też Rex.
W całej zalewie skandalu, jaką zgotowała sobie wokalistka, pływa naprawde fajna i jedna z ciekawszych polskich płyt roku 2008. Może więc warto odrzucić uprzedzenia i spróbować. Nie wysyłając od razu artystki do szpitala dla chorych umysłowo. Album zyska jeszcze więcej, kiedy emocje opadną. Choć może już opadły?

26 października 2008

Computer Incarnations For World Peace II

Sonar Kollektiv to wytwórnia dla mnie dość kontrowersyjna. Wcale nie chodzi tu o jakość rzeczy, które wydają, bo te akurat są na wysokim poziomie, szanowane i przez słuchaczy, i przez Djów w Europie, a może i na świecie. Problem polega na tym, że ten label wydaje ogromną liczbę kompilacji. I nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że na wielu z nich znajdują się te same numery, które niby są podpisane 'Edit' ale w rzeczywistości różnią się może jednym czy dwoma momentami, w której np zamiast trąbki są klawisze. Wiele z tych składaków to pomysły typu 'muzyka do picia wina' czy 'do gotowania'. Pojawiają się też płyty spod znaku nu jazz czy ostatnio popularnego future soulu, funku itd. Dlatego też stwierdziłem, że nie warto się interesować tym, co wciąż mielone i podawane pod innymi nazwami. Z tego też powodu moja opinia o Sonar Kollektivie nie było najlepsza.

Wszystko zmieniło się, kiedy zaopatrzyłem się w jedną z kompilacji, którą wypuścili. 'Computer Incarnations For World Peace II' to wreszcie coś świeżego, coś ciekawego, coś udowadniającego, że Sonar jednak się trzyma i to całkiem nieźle i że w zalewie nusoulowego wina, potrafi wydać inną, wartą uwagi rzecz. Za selekcje utworów odpowiada Gerd Janson i trzeba przyznać, że wybrał świetne numery. Płyta opisana jest hasłem 'Topical Disco + New Age Boogie' i oczywiście pojawiają się tu disco wpływy, ale moim zdaniem nie stanowią one głównej osi albumu. Poza tym nadają się raczej do spokojnego chillowania w domu niż do klubowego szaleństwa, co oczywiście nie jest żadną ujmą. Krążka słucha się z wielką przyjemnością. Moją uwagę najbardziej przyciągnęły kawałki produkcji Project Sandro i Marka E. To świetne, rozbudowane, miękkie, kompozycje, które świetnie sprawdziłyby się w chilloucie (gdyby owe jeszcze istniały). Ale tak naprawde to każdy kawałek warty jest wspomnienia i warto poświęcić im uwagę. Ja zaryzykowałem i nie pożałowałem, dodatkowo zweryfikowałem zdanie o tejże wytwórni i teraz przychylniej patrze na jej poczynania a na 'winne składaki' patrze z przymrużeniem oka.

25 października 2008

UNSOUND: Soundproof I /Noze, dOP, Tibor Holoda, Bshosa/

Unsound to dość spory festiwal, bardzo rozciągnięty w czasie, obfitujący w występy wielu ciekawych artystów. Ja skupię się na jednej z imprez tego wydarzenia, na której miałem okazję być. Wtedy to zagrali Bshosa, dOP, Noze i Tibor Holoda. Całość odbyła się w klubie Pauza, dośc przyjemnym i sporym, jak na krakowskie warunki, miejscu. Parkiet dla gwiazd wieczoru rozgrzewał przedstawiciel warszawskiego kolektywu detroitZDRoJ! - Bshosa. Grał oczywiście bardzo technicznie, tech-housowo. Niestety, jak to zwykle bywa o tej porze, dancefloor był raczej pusty i aż żal, bo DJ grał naprawde mocno tanecznie i nogi same się rwały do tańca. Na szczęscie ludzie powoli zaczęli się schodzić i zapełniać wolne miejsce, a w końcu i zaczęli tańczyć. Niedługo potem obok Michała rozłożyli się chłopaki z dOP. Francuskie trio pokazało, że muzyka house'owa produkowana we Francji dalej ma się świetnie i wcale nie zamierza być dead. To co grali było stylistyczną kontynuacją setu ich poprzednika i klubowicze od razu załapali o co chodzi. Do tego wokale pana w śmiesznej czapce, który wychodził do publiczności. Wszystko pięknie i przez chwilę nawet myślałem, że dOP przyćmią swym blaskiem gwiazdę wieczoru, czyli swych protektorów - Noze. Ale myliłem się. Kiedy za sprzętem pojawiło się duo znane z zamiłowania do imprez suto zakrapianych alkoholem, ludzie zebrani tej nocy w Pauzie wprost oszaleli! Cały dancefloor był pełny. Najpierw wszyscy odśpiewali sto lat, gdyż jeden z członków Noze "obchodził urodziny" (a czy to prawda, to już nie wiem;), a kiedy już panowie dostali wódkę zaczęli grać. Ich liveact-set obfitował w dość duże zmiany tempa. Od ballad z udziałem jedynie klawiszy i wokalu przez techniczne numery, na kawałkch z 'Songs On The Rocks' kończąc. Te ostatnie brzmiały wręcz jakby były odgrywane z płyty, ale to nic. Wszyscy z łapami w górze, śpiewając teksty znanych 'You Have To Dance' czy 'Remember Love' podskakiwali, krzyczeli i tanczyli. Noze po prostu podbiło cały parkiet. A swój występ urozmaicali czy to przez picie wódki z gwinta, czy przez rozbieranie się na "publicznym okazywaniu miłości" kończąc :P Tuż po Noze swój set zaczął Tibor Holoda, który grał dość twardo, że tak powiem. Pochodzacemu z Bratysławy DJowi niestety nie udało się nawet w połowie podbić klubowiczów. Pewnie dlatego, że było dośc późno no i każdy był zmęczony po występach gwiazd z Francji. Na parkiecie zostało może 15 osób. Tak czy inaczej grał dośc fajnie i nawet troche szkoda, że zostało tak mało ludzi. Zdaniem: noc pełna wrażeń. Naprawde warto było tam być.

22 października 2008

Recloose - 'Perfect Timing'


Coś takiego jest w Nowej Zelandii, że sporo artystów tam żyjących nagrywa pełną radości muzykę. Tak jest w przypadku Fat Freddys Drop, The Black Seeds i Recloose, który jest głównym bohaterem zamieszania. Wszystkie trzy wymienione projekty nagrywają dla znanej w muzycznym światku berlińskiej wytwórni Sonar Kollektiv przynosząc Europie blask nowozelandzkiego słońca. Matthew Chicoine, czyli rzeczony wcześniej Recloose żyje tam już od 7 lat. Wcześniej nagrywał dla Planet E (wytwórni Carla Craiga). Teraz ukazał się trzeci album sygnowany jego pseudonimem, na którym znajduje się blisko 50 minut soczystego, elektronicznego funku. Na swój nowy krążek Matt zebrał najlepszych wokalistów i tworząc naprawde świetną muzykę dał im pole do popisu, które ci wykorzystali do maksimum. Każdy numer to killer. Funkowa słodycz zaczyna się od spokojniejszego 'Catch A Leaf' z miękkimi klawiszowymi akordami i bardzo ładnym głosem Racher Fraser. Potem zaczyna się żwawe, szybkie i parkietowe granie, które przywołuje ducha funku z czasów jego świetności kilka(naście) lat wstecz. Instrumentalne 'Robop' i 'Solomon's Alive' wzbogacane jedynie świetnymi wokalizami czy elektryczną gitarą, przebojowe 'Can It Be' czy 'So Cool' ze wspaniałymi Justinem Chapmanem i Tyną na wokalu czy spokojne bujające i nieco dubowe 'Deeper Waters' z gościnnym udziałem Joe Dukie - wszystkie te numery sprawiają, że ciężko usiedzieć w miejscu. Jedynie rwać się na parkiet i aż żal, że brak go w domowych warunkach. Wierze, że wiele z tych numerów można usłyszeć na dancefloorach i że robią niezłą furorę. Zresztą - nie musze w to wierzyć, to jest po prostu oczywiste. Na dokładkę dostajemy energetyczne bomby w postaci utworów 'Emotional Funk' i 'The Sanctuary' - wydaje mi się, że gdy Recloose gra koncerty to własnie te numery mogą wywoływać największy szał wśród ich uczestników a żeńska część publiczności aż piszczy słysząc świetne, pełni głębi i kojrzące się z mistrzami funku wokale. Ten krążek to bardzo poważny pretendent do płyty tego roku, a do tego stanowi fantastyczne remedium na szarą i jesienną pogodę. Absolutny must-have!

18 października 2008

Pie!



mr.scruff - sweet smoke

Dość ciekawy klip. Bardzo zabawny. Rysowany przez samego producenta tego przyjemnego utworu. Wrzucam, bo od pewnego czasu mam ogromną faze na scruffa ze wzglęgu na album 'Ninja Tuna', który, póki co bezskutecznie, próbuje zdobyć.

17 października 2008

Letko - Many Things


W obliczu jesieni, która musiała w końcu nadejść (i szkoda, że w tak brutalnie chłodny sposób), na bok poszły wszystkie płyty z klubowym bitem, zacięciem tanecznym czy lekkim i wesołym podbiciem. Nie tyle dlatego, że stały się nudne, a po prostu nie odpowiadają klimatowi i, jakby w naturalny sposób, kłócą się z atmosferą jesiennego czasu. Na szczęście nie oznacza to cichych i pozbawionych muzyki dni. Z pomocą przychodzą inne płyty. Również polskie. Jedną z nich jest krązek 'Many Things' autorstwa kieleckiego projektu Letko.
O Letko bardzo trudno cokolwiek usłyszeć. Trudno dowiedzieć się, że niedawno wydali długogrający krążek, gdyż nie chwalą się tym zbytnio, nie reklamują. Żaden ze znanych polskich labeli nie firmuje ich albumu. Pare informacji można było zdobyć na portalach zajmujących się ambitnymi dźwiękami. Na muzyczny rynek weszli dośc niepostrzeżenie 30 sierpnia 2008 roku. Równie ciężko zdobyć ich debiut zatytuowany 'Many Things'. Tym, którym się ten wyczyn uda spotka z pewnością przyjemność. Pytanie tylko: jak wielka?
Letko nie oferuje muzyki dla każdego. Nie sprzedaje oferty Last Minute na wyspę szczęscia. Nie emanuje też dźwiękami, które można uznać za przełomowe czy wielkie w obliczu wydanych choćby w tym roku płyt. Letko po prostu tworzą utwory, które są przyjemne i które mogą się podobać, ale które jednocześnie nie wprowadzają w słuchacza w stan dzikiego zachwytu. Tak jak niepostrzeżenie weszli na polski rynek, tak niepostrzeżenie może minąć ta płyta i tak naprawde mało z niej zapamiętamy. Może też przejść przez nasze uszy pozostawiając miłe uczucie błogości i potęgując lenistwo. Mamy więc dwie opcje. Albo wykorzystamy 'Many Things' jako tło do prozy dnia codziennego tracąc wiele z klimatu płyty, albo wykorzystamy jako tło do połechtania własnego nieróbstwa. Wtedy ta płyta może się okazać dużo bardziej ciekawa. Wtedy płynie przyjemnie i pokusiłbym się o stwierdzenie, że "słucha się sama". Kawałki na niej zawarte nie wymagają ogromnej koncentracji. Zbudowane z elektronicznych smaczków i sampli, doprawione kobiecym wokalem. I to wokal jest chyba największą gwiazdą krążka. Głos Moniki Bożyk jest ciepły i miły. Dośc trafne sa porównania do Marsiji z zespołu Loco Star, gdyż wokal obu pań jest podobnie chrypkowaty i przyjemnie pobudzający. Podobieństwo do formacji z Trójmiasta jest również w nazwach utworów: 'Simple Logic' (Loco Star) i 'Simply Logical' (Letko) - chociaż to z pewnością przypadek.
Płyta 'Many Things' oferowana przez Letko nie jest może kandydatem do płyty roku, ale pozostawia pozytywne emocje, a przecież w muzyce nie zawsze chodzi o przecieranie szlaków i wytyczanie nowych trendów, prawda? Dlatego warto zapoznać się z materiałem proponowanym przez kielecką formację tym bardziej, jeśli jesteście wielbicielami downtempowego brzmienia, które lubi towarzyszyć beztroskiemu obijaniu się.

Więcej info:
http://www.letko.fan.pl/
www.myspace.com/wwwmyspacecomletko

15 października 2008

Milosh - iii


Od pewnego czasu chodziła za mną zimna elektronika. Downtempowe beaty mające być tłem do smutnie snujących się deszczowych dni, kiedy nie ma się ochoty na nic innego prócz grzania stóp i dłoni w cieple domowego ogniska. Przytłaczające smutnym klimatem nagrania, które tak naprawdę dodają otuchy. I wtedy pojawiła się informacja z wytwórni Studia !K7, że nadchodzi jedna z ciekawszych premier tegorocznej jesieni. Że swoją trzecią w doborku płytę wydaje kanadyjski artysta, producent i wokalista - Milosh.
Twórca ten dośc wcześnie zamieścił na stronie promującej album fragmenty swoich najnowszych dokonań. Wzbogacił to oprawą graficznej w klimacie okładki albumu. I dzięki temu narobił mi sporego apetytu na swoje najnowsze dzieło zatytułowane dość zabawnie, 'iii'.
Krążek wypełniają utwory przepełnione jednocześnie melancholią i ciepłem. Wszystko od początku do końca jest typowo Miloshowskie. Elektroniczne pejzaże dźwiękowe malowane w sprawny i wielowarstowy sposób odsłaniają się całkowicie przy pełnym zasłuchaniu. Dzięki temu że jednocześnie nie wymagają wielkiego skupienia są lekkie i płynące. Kuszą przyjemnością i nastrojem, jaki za sobą niosą. A wszystko wspomagane jest przez subtelne partie żywych instrumentów, np gitary czy smyczków jak w pięknym utworze 'Another Day'. Jak to zazwyczaj bywało, tak i tym razem Milosh sam zaśpiewał wszystko od poczatku do końca. Ma miękki i przyjemny głos a to dodatkowo wzmacnia atmosfere krążka. Jego wokal niesamowicie dobrze komponuje się z muzyką i tworzy z nią cudowny duet. Dla niektórych wadą może być pewna monotonność, którą w swój album wpisał jego twórca. Czesto przez cały utwór przewija się jeden zapętlony motyw. Ktoś inny może pokusić się o opinię, że krązek jest zbyt mało zróżnicowany i tak naprawde poszczególne numery opierają się na tym samym schemacie. Może to i racja, ale to chyba był zamysł autora i moim zdaniem jest to mimo wszystko zaleta krążka. Dzięki temu 'iii' maksymalnie wpisuje się w klimat wspomnianych już jesiennych, deszczowych dni i splata się z nimi na tyle mocno, że płyte można słuchać wciąz i wciąż. Najlepiej sprawdza się tuż przed samym snem jako sposób na wyciszenie i odprężenie się przy łagodnie płynących dźwiękach i ciepłym wokalu Milosha. I chociaż nie jest to album pełen fajerwerków, to chyba w tym tkwi jego siła.

13 października 2008

Friendly Beats: Grooves & Moves


Finally! Nakładem Kayaxu ukazała się wreszcie druga kompilacja kolektywu didżejskiego Beats Friendly. Wiele było o niej pisane już wcześniej, tym bardziej cieszy fakt, że wreszcie znalazła swe miejsce w odtwarzaczu i cieszy uszy. Ostateczna playlista nieco odbiega od tej pierwotnej, mimo to jest równie ciekawa i naładowana pozytywnymi dźwiękami. Na pierwszej płycie zatytułowanej GROOVES Novika, Mr.Lex i Rawski (bo to dokładnie ta trójka odpowiada za selekcje utworów) zamieścili bujające utowry z pogranicza dub, disco funk oraz hip hop. I tak znaleźć na niej możemy Dj Day'a, Yesking, Eve Be czy formację Elektrons ze świetnym numerem 'Get Up'. Buja niesamowicie, tak samo dobrze poprawia nastrój a do tego po prostu daje przyjemność słuchania. Drugi krązek - MOVES - obfituje w bardziej beatowe kawałki, które mimo iż spełniają warunki raczej radiowe niż parkietowe, równie dobrze sprawdzą się na imprezie. Usłyszmy na niej duet Swayzak, Hot Chip, Munk czy Trickski. Wartwo wspomnieć o tym, że na albumie znalazło się również miejsce dla polskich wykonawców. Pojawiają się Loco star czy Oszibarack. Sami kompilatorzy również ukazali swe producenkie oblicze i zamieścili na krązkach dwa numery stworzone przez duet Rawski feat. Novika. Jeden z utworów to 'Depend On You' w remixie Rawskiego, a drugi to całkiem nowa kompozycja, która przy okazji promuje całe przedsięwzięcie. Inną rzeczą zwracającą uwagę są dwa wcześniej nigdzie niepublikowane numery wyprodukowane również przez polskich reprezentantów. Znajdziemy tutaj 'Raise The Roof' autorstwa Chocolate Moose'a (czyli Macea z ex-Innocent Sorcerers) i Seana Palmera, a także zaskakujący numer 'That's Wassup' Planu B (czyli Bartka Królika i Marka Piotrowskiego z ex-Sistars). Również Maxymilian Skiba - świetny producent ze ślaska - dorzucił swoje trzy grosze i możemy posłuchać jego remixu numeru Dutch Rhythm Combo 'Bonaire'. Naprawde warto zaopatrzyć się w tą kompilację. Dla niektórych będzie miała wartość edukacyjną, dla innych, którzy zasłuchują się w audycjach Noviki i Lexa, będzie zbiorem naprawde bardzo dobrych numerów znanych z audycji. Tak czy inaczej cieszy fakt, że Beatsom wciąż chce się poszukiwać muzyki i dzielić się nią z innymi.

12 października 2008

Akustyczni Loco Star.


Klikać w tego linka! Koniecznie!
http://www.uwolnijmuzyke.pl/loco-star-2,329.html
Trzy utwory wykonane przez zespół Loco Star bez użycia elektroniki. Naprawde piękne aranżacje znanych z ostatniego albumu songów 'Herbs' i 'Steppin'' a także kolejny cover kawałka Jeffa Buckleya 'Morning Theft'. W pięknych okolicznościach przyrody, bo pod drzewem, został nagrany singlowy utwór. Do tego czujny Mr.Bidziu i ogólna radość przy graniu.

Przypominam także o tym, że 23 listopada na antenie Polskiego Radja Trójka odbędzie się koncert Loco Star!!

Dwa dni OffCamery.


Na liście festwali muzycznych zagościła nowa pozycja - Offcamera. I wcale się tu nie pomyliłem. Wiem, że Offcamera to festiwal filmowy. jednakże, dzieki zainwestowaniu również w muzyczną stronę wydarzenia, można muzykę i film zestawić równorzędnie na pierwszym miejscu. Nie będzie więc wielkim zaskoczeniem, jesli ktoś na tego eventa wybierze się tylko ze względu na zaproszonych artystów sceny muzycznej. Tak było w moim przypadku. Udało mi sie zobaczyć występy artystów z trzeciego i czwartego dnia festiwalu i stwierdzam, że było warto.
Dzień trzeci to występy Pustek, Noviki i Gillesa Petersona a także DJów kolektywu Beats Friendly - Mr.Lexa i Rawskiego, którzy początkowo mieli supportować radiowca z Wielkiej Brytanii. Okazało się jednak, że Gilles przywiózł własnego człowieka. Śmiem twierdzić, że publikę znacznie lepiej rozgrzaliby polscy reprezentanci. Fragment seta supportera (bo do tej pory pojęcia nie mam jak się nazywa) który usłyszałem, dużo bardziej nadawałby się do radia niż na klubowy parkiet. Przykład? Zagranie numeru 'Telephone' z ostatniego krążka Eryki Badu - niedość że kawałek powolny to moim zdaniem nadający się jedynie do odsłuchu domowego, gdyż jest naładowany emocjami, które nijak pasują do tańca. Nawet bujania. Po nim swój występ zaczął pan Peterson. Spodziewałem się tego, że w set wplecione będą kawałki z pogranicza disco, broken beatu z jakimiś nu jazzowymi wpływami i nie mogę powiedzieć, żeby mnie zaskoczył. Moim zdaniem nie zagrał specjalnie oszałamiająco. Set wciągnął mnie na krótką chwilę, gdy pojawiły się nieco bardziej techniczne utwory. Potem zaczęło się najgorsze: Gilles złapał za mikrofon i zaczął do niego gadać, ściszając co chwila muzykę. Rozczarował mnie tym bardzo. Takie konferansjerskie zagrywki kojarzą mi się z marnymi dyskotekami, do których nastawiony jestem conajmniej wrogo... Ogólnie rzecz ujmując set Gillesa mnie nie powalił i nie porwał. Dużo bardziej podobała mi się selekcja Beatsów i aż bolało, że nie było nikogo na parkiecie.
Wcześniej swój koncert miała Novika wraz z zespołem. Niestety, zdarzyły się jakieś techniczne wpadki i koncert zaczął się z opóźnieniem. Dodatkowo został skrócony do pół godziny. Brakowało mi też Marsiji na chórkach - chociaż brawurowo zastąpił ją Sqbass.

Dzień czwarty upłynął bardziej pod znakiem koncertów niż setów. Główną gwiazdą wieczoru miał być ośmio-osobowy skład projektu Nostalgia 77. Wcześniej jednak niezły popis dali panowie z projektu Baaba. Chłopaki bawili się muzyką jak tylko można było i wspierani przez obdarzoną pięknym głosem panią zapowiadającą pociągi porwali publikę. Nadszedł czas na gwiazdy wieczoru. Znów męski skład. Zagrali bardzo jazzowo. Dodałbym jeszcze przymiotnik: filmowo. Dźwięki klaiwszy, gitar i perkusji wspomagane były przez sekcję dętą. Brakowało mi jedynie smyczków żeby wprowadzić mała nutę melancholii. Myślałem, że to najciekawsze wydarzenie wieczoru, ale okazało się, że najlepsze dopiero nadejdzie. Wcześniej jednak warto było odwiedzić klub restauracyjny - tzw. mała scenę, na której parkiet rozgrzewali Envee i chłopaki z kolektywu Piękni Chłopcy grają Piękne Piosenki. Selekcja dużo bardziej ciekawsza niż ta Gillesowa jakoś mi podeszła. Trudno było ustać w miejscu. Tymczasem na dużej scenie rozłożyli się Flykkiller. Kto przegapił, niech żałuje. Trzy osobowy skład wyzwolił niesamowicie duża porcję energii. Pojawiły się numery z debiutanckiego krązka takie jak 'Flykkiller' w remixie Davida Holmesa (wykonywany na żywo jest jeszcze lepsze niż oryginał) czy 'Peroxide'. W większości jednak występ składał się z nowych numerów, które fani dobrze znają. Nie znaczy to jednak, że Fkk niczym nie zaskoczyli. Przeciwnie: pojawiły się kolejne świeżutkie numery. Pochodzący z nadchodzacej płyty 'Over', który wywołuje niesamowite ciarki czy kawałek nagrany na ścieżkę dźwiękową do fińskiego filmu. To był najlepszy koncert zagrany podczas mojej dwudniowej wizyty na festiwalu.

Warto wspomnieć o lokalizacji, gdyż ta była dość ciekawa. Otóż klub festiwalowy został umiejscowiony na dworcu PKP w Krakowie (stąd pani od pociągów). Wszystko wyglądało naprawde fajnie, wykorzystano cały dworzec. Hall na sale koncertową, restauracje na klub a poczekalnie na ...chill out. Dobre rozwiązanie, mam nadzieje, że zostanie jeszcze wykorzystane w przyszłości.

Festiwal Offcamera nie tyle ma szanse stać się kolejnym pretendentem do festiwali roku, co już nim jest. Inwestycja w artystów światowej klasy i zaproszenie ciekawych polskich wykonawców to strzał w dziesiątkę. Zastnawiam się skąd organizatorzy wzięli tyle pieniędzy. Spora nagroda i honoraria... Tak czy inaczej już czekam na kolejną edycję.

6 października 2008

Powrót niedługo.

Powoli kończę zbierać nowe teksty. Zaopatrzyłem się również w dużą ilość nowych płyt, do tego odbył się jeden festiwal. Będzie o czym pisać i o czym czytać. Będzie też parę zmian, ale o tym chyba za wcześnie żeby mówić szerzej. Póki co mam jedynie nadzieje, że wróci mi wena twórcza a zmęczenie jej nie stłamsi. Blog powraca już 12 października, a tekstem który rozpocznie nowy okres jego działalności będzie relacja z Offcamery - krakowskiego festiwalu kina niezależnego. Choć z nieco innej strony.
Mam nadzieje, że wszystko wyjdzie pięknie i gładko, i będzie chciało się Wam wracać.