21 września 2015

lutto movies lento mondo.

Dorwałem się dzisiaj do nowej EPki Lutto Lento. To dość ciekawy reprezentant wytwórni Transatlantyk, o której w tym roku głośno zarówno w Polsce i na świecie. Ciekawe właściwie jest tutaj wszystko, a zagłębianie się w kolejne fakty, koneksje i dygresje ujawnia coraz więcej ciekawostek. Bo mówienie o samej muzyce jako o ciekawym zjawisku jest totalnym lamerstwem – tutaj trzeba patrzeć na całe zjawisko, którego produkcje Lutto są wycinkiem, a które – posunę się do tego stwierdzenia – dźwignęło z gruzów spory wycinek polskiej elektroniki i nadało jej powiew świeżości. Myślę, że naprawdę nie musze się usprawiedliwiać z tych słów, ale pewnie i tak przyjdzie mi na to ochota – dobre rzeczy są tego warte. 

Wydawnictwo zatytułowane jest ‘Mondo Hehe’. Ledwie zacząłem pisać o konkretach, a już mam piękne pole do popisu. Z czym kojarzy się wam ten tytuł? Mnie na przykład od razu przyszedł do głowy dość specyficzny gatunek filmowy – Mondo Movies. Niewprawionym w temat już tłumaczę – otóż są to filmy, które pokazują nic innego jak prawdziwą, nieucharakteryzowaną śmierć. Ktoś kogoś zabił, ktoś to nagrał, ktoś inny to obejrzał. Nie muszę chyba rozwodzić się nad tym jak bardzo popierdolony to temat, ale chętnie zastanowię się nad tym w kontekście tego wydawnictwa. Oczywiście z przymrużeniem oka odnosząc się do drugiego członu tytułu (‘Hehe’). 

Punktem wyjścia należałoby tu uczynić sposób produkcji, który wypracował sobie ten producent. A jest on tyleż wariacki, co intrygujący i przyznam szczerze – mocno rozbujał moją wyobraźnię. W wywiadzie udzielonym ‘Mi Magazynowi Muzycznemu’ producent opowiada: „Rozbieram kasetę i wycinam 20 cm. Nie wiem, co jest na tej taśmie. Sklejam, składam i słucham. (…) Robiąc pętlę taśmową, w żaden sposób nie mogę przewidzieć, co z tego będzie…”. Trudno mi oczywiście wnioskować czy podobny sposób produkcji towarzyszył tworzeniu materiału zebranego na ‘Mondo Hehe’, ale biorąc pod uwagę to, że Lutto przyznaje iż takie randomowe pętle gromadzi na komputerze, całkiem możliwe, że zostały one składowymi tychże kawałków. A jak to się ma do mondo movies? Patrząc na całą ideę samplowania – zwaną dość zabawnie plądrowaniem muzycznych archiwów – puryści rzekliby, że to dosłownie „zabijanie starej dobrej muzyki”, a materiał powstający w efekcie takich zabiegów to zapis tej zbrodni. Porównanie może wydać się niektórym naciągane, jak każda teoria wyrastająca na gruncie puryzmu. Gdyby jednak głębiej się nad tym zastanowić można przyznać temu rację. Inna rzecz czy pochwalamy taką zbrodnie czy też jesteśmy jej zdecydowanie przeciwni. 

Odsuwając jednak na bok etyczne zagadnienia dotyczące samplowania, weźmy na język gotowy produkt. W wypadku ‘Mondo Hehe’ zbrodnia popłaciła – dostaliśmy solidny zestaw muzyki na przekór innowacyjnej i osadzonej w przeszłości zarazem. Jednym zdaniem jest to EPka pełna sprzeczności. Wygrzebane starocie posklejane w nowe utwory, którym mimo wszystko towarzyszy oldskulowy szum w tle. Muzyka połamana i na pozór surowa, luźno osadzona jednocześnie w modnym ostatnio chicagowskim nurcie (tytułowy numer) przełamanym eksperymentalnym, psychodelicznym klimatem. Pętle perkusyjne brzmiące jak powycinane z kawałków, pamiętających świetność dawnego, melodyjnego house’u. Zaraz obok płynie ostro szajbnięta nuta przypominająca wibrafon wyjęty z dobrego horroru lat 60tych. A nad wszystkim wesoły pan recytuje jak zaklęty szalone liczby. Nie trzyma się kupy? Blef. To składowe dobrego bangera i szczerze mówiąc chciałbym kiedyś sprawdzić jak sprawdza się na pełnym parkiecie zestawione z plastikowo brzmiącym nowym albumem Julio Bashmore’a (#kijwmrowisko). 

Lecimy dalej i dostajemy kolejną zbitkę sprzeczności. ‘Til Tomorro’ to twarda stopa, zmechanizowany bit, który brzmi jak wymierzony od linijki, a to wszystko umocnione zwielokrotnionymi i ponakładanymi na siebie klawiszami pożyczonymi z napisów końcowych jakiegoś peerlowskiego serialu. ‘Cold Water’ z kolei to ucieczka samolotem z kradzionymi z afrykańskiego targowiska winylami zamaskowanymi w taki sposób, żeby za nic w świecie nie dało się odkryć ich prawdziwego pochodzenia. Tak docieramy do numeru, który spokojnie mógłby nagrać Motor City Drum Ensemble, czyli ‘Casino’. Tajemniczy, ale miękki. Rozbujany, ale mrożący krew w żyłach, jakby wyjęty z dobrego thrillera motyw muzyczny osadzono na tanecznym bicie. Smaczku dodaje pojawiający się nagle kryminalnie pobrzmiewający dęciak. Hipnotyczne, klimatyczne, powalone i regularne jednocześnie. 

Nie pamiętam kto ostatnio na polskiej scenie house’owej wywarł na mnie takie wrażenie, jak Lutto Lento. Jeszcze nie tak dawno zachwycałem się jego surową i mechaniczną EPka ‘Whips’, teraz dostaje do ręki wydawnictwo które jest totalnie inne, a ma z poprzednim sporo punktów wspólnych. Gdzie tu logika? Odpowiedzią może być sam tytuł. Pal licho nagrywanie śmierci. Mondo to po włosku świat – różnorodny, ale jeden. Jak muzyka Grzelaka.

#LuttoLento
#MondoHehe
#Transatlantyk
#2015


16 sierpnia 2013

[fszysko] whooooa x Run The Jewels x Black Atlass [2]

Na początek numer od Friend Within. Kawałek wydany w Method Records, nowym labelu powołanym do istnienia przez braci Lawrence (duet Disclosure) brzmi lepiej niż wszystkie kompozycje założycieli.




A w innym klimacie wydawnictwo od Run The Jewels. Atmosfera kreskówek z Adult Swim zawarta w 10ciu twardych, tłustych numerach. nie ma co się rozwodzić, lepiej posłuchać a jak komuś mało słów, to szczerze polecam rekomendację Filipa Kalinowskiego z najnowszego Aktivista


PS. Tydzień temu pisałem o znakomitym kawałku Black Atlass, prawda? Tutaj cała EPka za friko. Z kawałkiem 'Paris' w składzie. Reszta też smakowita. Bardziej szorstki a mniej płaczliwy James Blake  łapcie!


3 sierpnia 2013

[#fszystko] Jay-Z x Sophie x Black Atlass

Jakoś mało się tu dzieje ostatnio i nie wiem, jak rozruszać tego bloga, żeby się bujało, jak niegdyś. Nawet hejtowanie nowego Hawthorne'a (który na potholes dostał 4 na 5 - wytłumaczcie mi) nie spowodowało że napłynęła wena, która pozwoliłaby trzaskać jeden wpis dziennie. Fakt faktem, że więcej piszę teraz do neta na poważkę, a nie jakiegoś dzieciarbloga, ale kurczę skoro tutaj się wszystko zaczęło, to fajnie byłoby kontynuować.

Żeby nie przedłużać moich usprawiedliwień i opowieści:

Jay-Z w formie, czyli Magna Carta Holy Grail mi naprawdę siadł i jest to hip hopowa płyta tych wakacji. Innymi słowy Yeezus się chowa, bo wolę featuringi z Timberlakiem i Frankiem Oceanem niż robotyczne bity od przebrzmiałych Francuzów z Daft Punk. Nawiasem mówiąc, nigdzie jeszcze tego nie pisałem, więc wywalę tutaj: nowy album Daft Punk śmierdzi. Dzięki. Niżej Jay-Z ilustracja - emerytowany, niekwestionowany rockafella hip hopu na wznoszącej w moim ulubionym dotychczas kawałku z krążka.


Tutaj coś co ma w sumie kilka tygodni, ale ostatnio w swoim rewelacyjnym secie live from Roxy przypomniał mi go Envee i w ten sposób ICanMakeYouFeelBetter gra mi we łbie od środy bez przerwy - z cyklu hashtracgks coś z wytwórni Numbers - Sophie 'Bipp'. Trochę kojarzy mi się z pokrytym grubym kurzem kawałkiem duetu Count&Sinden (nawiasem mówiąc: czy ktoś jeszcze pamięta o Kid Sister?!), ale kto by się tym przejmował. Track od Sophie jest świeższy, ale uważajcie bo naprawdę sieje pustkę w głowie.


I na koniec moje odkrycie sprzed kilkunastu minut, czyli Black Atlass z kawałkiem, który się kocha się już od pierwszych sekund. Delikatny, ulotny klimat numeru 'Paris' idealnie wpasowałby się w sytuację: całonocna rozwałka uszu i nóg przy najlepszych tanecznych kawałkach, wschodzi słońce, powoli schodzi alko, ale euforia zostaje w głowie. I wtedy wybrzmiewa ten utwór:



Boskie. Zostawiam Was z ta muzyką i idę słuchać dwóch nowych wydawnictw ściągniętych za friko. Jak się sprawdzą to obiecuję w ramach poprawy je tutaj wrzucić!

26 lipca 2013

[review] Mayer Hawthorne - Where Does This Door Go

Pamiętam to poruszenie, które Hawthorne wywołał pierwszą płytą. Każdy w kółko nawijał historię o niedowierzaniu Peanut Wolf Buttera w to, że koleś nagrywa tu i teraz, a nie 40-50 lat temu. Posypały się daleko idące porównania do Curtis Mayfielda, którym wokalista się inspirował. Na gramofonach obracało się czerwone, winylowe serce, wszyscy pośpiewywali „Just Ain’t Gonna Work Out”, a Mayer w czarnobiałym klipie ubrany w garnitur umawiał się z dziewczynami i zbijał piątki z koleżkami z hip hopowej branży. Wszystko to pamiętam, mam do tego sentyment, sam zapętlałem debiutancki longplay dziesiątki razy. Tego sentymentu brakło niestety samemu Hawthorne’owi, który właściwie już na drugiej płycie zaczął obierać bardziej popowy kurs. Nie zapowiadał on jednak katastrofy, która nastąpiła w wypadku najnowszego krążka. Sam fakt wcześniejszego odejścia ze Stones Throw mnie zaniepokoił – może tam ustawiliby go na właściwym torze. Niestety sam zainteresowany wolał uderzyć w mniej wymagające gusta i tak oto zaprezentował zestaw typowych radio-friendly piosenek. Przyjemne zaśpiewki zamienił w tandetne „lalala”, brzmiące jak idealny podkład na wesele z szeregiem wąsatych wujków i podszczypujących polika ciotek. A skoro już jesteśmy w temacie, to ‘Where Does This Door Go’ przypomina mi właśnie taką pamiątkową weselną kasetę – obejrzeć raz i postawić na półce, żeby była. Można ewentualnie przy niedzielnym obiedzie co lepsze momenty pokazać rodzinie. Takich momentów na trzeciej płycie jest jednak niewiele. Te drzwi prowadzą do nikąd, panie Mayer. Sorry, but it just ain’t gonna work out…

7 lipca 2013

[review] Natu - Kozmic Blues

NATU
KOZMIC BLUES


Siostry Przybysz uwielbiam za to, że cały czas kombinują. Obie z powodzeniem mogłyby zasiąść w wygodnym fotelu, odcinać kupony od partycypacji w zespole Sistars i generalnie żyć wporzo. Jednak wolą kombinować – i w tym cały ich urok i szczęście, że swoimi coraz nowszymi pomysłami odważnie dzielą się ze słuchaczami. Tym razem na tapetę wziąłem sobie krążek Natalii. Znana dotychczas z soulowych występów wokalistka upatrzyła sobie piosenki Janis Joplin i nagrała tribute-album złożony z 12 coverów i jednej autorskiej piosenki, która jednak na wskroś przesiąknięta jest klimatem utworów Pearl. Mowa o singlowym ‘Niebieskim’ – chwytliwej piosence z przeuroczym refrenem i zapadającej w pamięć melodią. Posłuchajcie kilka razy, a potem spróbujcie się uwolnić od nucenia „na serca dnie niebieski kolor jest czy tego chcesz, czy nie”. Pozostałe numery – cóż… nie mogły się nie udać. Natu do współpracy zaprosiła grono naprawdę wspaniałych muzyków, którzy zagrali wszystko jak należy. Gdzie trzeba mocnej – jest mocniej, gdy delikatniej – na pierwszy plan wysuwa się głos Natalii, są harmonijki, są i puzon i saksofon. Wszystko na żywo, podobno nagrywane na setkę – faktycznie nie czuje się tutaj zbędnej ingerencji polepszaczy, a jedynie pełnokrwiste granie. W to granie Natu w znakomity wręcz sposób wpisuje się swoim wokalem. Na potrzeby ‘Kozmic Blues’ wyszła z dotychczasowego soulowego stylu. Przychrypnięty, zdecydowanie prowadzący miejscami piszczący głos, zdarte gardło… Te nagrania naprawdę mają klimat i nie utraciły charakteru pierwowzoru. Bardzo cenię to wydawnictwo – pomimo, że na co dzień słucham innych klimatów, lubię włączyć sobie krążek, by wraz z Natu drzeć się wniebogłosy śpiewając ‘Maybe’ czy zasłuchać się w tytułowy ‘Kozmic Blues’.